PARTNER PROJEKTU:

kultura? Ani prawicowa, ani lewicowa. Ani wysoka, ani masowa. Po prostu – ciekawa.

DZISIAJ:

thumbnail Spotkanie

Krakowski ksiądz od światowych Żydów

Witold Bereś
Spotkanie Witold Bereś

Prymas Polski nazwał go „reprezentantem opcji żydowskiej”. Zakon, któremu poświęcił życie, skazał na banicję. Ale za to gdy umarł, nad jego grobem modlitwę odmówił rabin.

– Moim marzeniem jest, żeby nad moją trumną rabin odmówił kadisz. Wtedy mógłbym w pełni nazwać się katolikiem, bo katolickość to „całość” (słowo „katolicki” pochodzi z greckiego kaťholon – „według całości”), to korzenie żydowskie i wyrastające z nich pędy: chrześcijaństwo — mówił pod koniec 1998 roku ksiądz Stanisław Musiał, kiedy razem z Witoldem Beresiem rozmawialiśmy z nim dla „Gazety Wyborczej” o skomplikowanych stosunkach między chrześcijaństwem i judaizmem, Kościołem katolickim i wyznawcami religii mojżeszowej, Polakami i Żydami.

Był do tego tematu rozmówcą idealnym. Choćby z racji swych związków z Kościołem – do zakonu jezuitów trafił w 1950 roku jako… dwunastolatek, przeszedł tam przez surową regułę, a w roku 1965 po święceniach kapłańskich, odbył studia teologiczne w Rzymie i Monachium, by następnie pracować duszpastersko we Francji, Włoszech, Niemczech i Austrii. W roku 1986 został sekretarzem komisji Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem. Brał więc udział w rozmowach ze środowiskami żydowskimi, mających załagodzić głośny wówczas spór o klasztor Karmelitanek na terenie obozu Auschwitz. Wtedy udało się dojść do porozumienia: strona żydowska zaakceptowała istnienie klasztoru w pobliżu obozu (poza strefą zastrzeżoną). Strona katolicka zgodziła się przenieść siostry w nowe miejsce. Był to przykład zwycięstwa tolerancji w sprawach, które wydawały się nie do rozwiązania – chodziło wszak o kolizję symboli i wartości religijnych.

Jednak latem 1998 w Oświęcimiu wybuchł kolejny konflikt. Tym razem poszło o krzyże stawiane na tzw. żwirowisku, gdzie w pierwszej fazie istnienia obozu koncentracyjnego rozstrzeliwani byli więźniowie – przede wszystkim Polacy, ale także Żydzi, obywatele polscy, nim w 1942 w pobliskiej Brzezince uruchomiono fabrykę śmierci do zabijania głównie Żydów.

Inicjatorami akcji z krzyżami były osoby, które wcześniej próbowały nie dopuścić do przeprowadzki karmelitanek do nowego klasztoru. Teraz ci sami ludzie pod wodzą Kazimierza Świtonia, niegdyś antykomunistycznego opozycjonisty, z czasem znanego z antysemickich poglądów, bez pytania o zgodę władz kościelnych oraz muzeum Auschwitz, chcieli zawłaszczyć część terytorium obozu.

Żydzi odebrali to jako próbę chrystianizacji Zagłady.

Wtedy grupa intelektualistów (m.in. Czesław Miłosz, Wisława Szymborska i Jerzy Turowicz) zaapelowała do rządu: „Sprawa krzyży nie przestaje niepokoić Polaków, obrażać Żydów, zaprzątać światową opinię. (…) Czas położyć temu kres, nie chować się za zbędnymi procedurami”.

Głos zabrał także ojciec Musiał. Pytał retorycznie: „Czy my, chrześcijanie, potrzebujemy innego krzyża w obozie oświęcimskim niż ten, który stoi w celi śmierci ojca Kolbego? (…) Cela o. Kolbego wskazuje drogę dla nas wszystkich, byśmy budowali świat bez nienawiści, w duchu miłości i dialogu, w duchu pokory wobec olbrzymiego trudu interpretacji świata (…). Chrześcijaństwo nie potrzebuje monumentów – są one ze swej natury pogańskie: służą do tego, by epatować, przygniatać, upokarzać innych”.

W „Tygodniku Powszechnym” dowodził, że ustawianie w Auschwitz krzyży to manipulacja, nie służąca „miłości Chrystusa” i „pamięci pomordowanych”, lecz budzeniu nienawiści.

Zasugerował, by w godny sposób przenieść krzyże. Apelował: „Najwyższy czas, żeby Kościół w Polsce przebudził się i zabrał głos w sprawie nadużywania symboli religijnych do pozareligijnych celów (…).Krzyż Chrystusa to nie zaciśnięta pięść. A tym są krzyże na żwirowisku w Auschwitz – zaciśniętymi pięściami przeciw”.

*

Ze Staszkiem — jak pozwalał mówić do siebie — znaliśmy się z „Tygodnika Powszechnego”. Choć na Wiślnej 12 ciekawych duchownych nie brakowało, on wyróżniał się pokorą i chęcią pomagania innym. Choć dzięki niemieckim kontaktom załatwiał innym wsparcie finansowe, to sam chodził w wytartym swetrze. Nie odmawiał też prośbom petentów – nawet tych mocno nachalnych, a często naciągaczy.

Niebywały – zwłaszcza jak na katolickiego księdza w Polsce – był też właśnie jego stosunek do Żydów. Trudno się dziwić, że rozmowę dla „Wyborczej” zatytułowaliśmy Kadisz za księdza.

Wywołała spory oddźwięk — jak zresztą i inne wypowiedzi Staszka.

Reakcja wielu, szczególnie tych, którzy mówili o sobie „katolicy”, a pluli nienawiścią, właściwie nie dziwiła. Pismo „Nasza Polska” nazwało wówczas Staszka odstępcą, sugerując, że rabin raczej odmówi posługi gojowi, bo „swoimi pełnymi tupetu żądaniami […] szowiniści żydowscy wywołują tylko niechęć do narodu żydowskiego i żydowskich mniejszości w Polsce oraz w innych krajach”. Z kolei „Głos” zauważał: „Nie od dziś wiadomo, że masoneria i inne siły wrogie Kościołowi jako jedną z form walki lansują rozsadzanie Kościoła od wewnątrz”. Ryszard Bender po prostu donosił: „Jeszcze gorzej zachowuje się ksiądz Stanisław Musiał […] ten nadal jeszcze kapłan […]. W «Gazecie» Michnika ma on czelność pisać…”.

Jednak ks. Musiała nie zmieniały ani takie opinie, ani połajanki hierarchów. A sam prymas Józef Glemp kilka miesięcy wcześniej, przy okazji konfliktu o krzyż na oświęcimskim żwirowisku, nazwał go „reprezentantem opcji żydowskiej”. Zarzucił mu też mu „jątrzenie apodyktycznymi osądami”. A władze zakonne w ślad za tym zakazały ks. Musiałowi wypowiadania się „w sprawie krzyży oświęcimskich i tematów pokrewnych”.

Gdy jednak wybuchła dyskusja na temat pogromu w Jedwabnem, a biskupi uchylali się od udziału w uroczystościach w 60. rocznicę mordu, Musiał znowu poczuł się w obowiązku zabrać głos. Pisał: „Oczekiwałbym od pasterzy Kościoła katolickiego, by nie tracili czasu na wyszukiwanie okoliczności łagodzących rozmiar i wymowę zbrodni z Jedwabnego, ale by pomogli Polakom katolikom, których rodacy zbroczyli swe ręce niewinną krwią żydowską, znaleźć drogę do Boga, do społeczeństwa obywatelskiego i do pokoju z sobą samymi”. I dodawał: „By nasze przeprosiny nie były pustym słowem, by miały siłę dotarcia do Boga i do poszkodowanych, w parze z nimi musi iść wola poprawy”.

Bez ogródek atakował też Radio Maryja i taktykę Episkopatu wobec sączącej antysemityzm rozgłośni: „Rozwiązaniem powinno być zawieszenie działalności Radia w imię pokoju w Kościele i ojczyźnie […]. Funkcje ewangelizacyjne Radia Maryja mogą przejąć radia diecezjalne. I jeszcze uwaga na temat sławionej przez wielu działalności «ewangelizacyjnej» Radia Maryja. Dziękuję za taką ewangelizację! Nie uważam za «ewangelizację» podaży treści ewangelicznych przemieszanych z diabolicznymi, jak nienawiść, szarganie dobrego imienia osób i instytucji, wszelkiego rodzaju złośliwości”.

W styczniu 1999 roku diagnozował w „Gazecie Wyborczej”: „Największym zagrożeniem dla Kościoła w Polsce jest nacjonalizm. Tymczasem Kościół w świecie staje się coraz bardziej uniwersalny. Jeśli nie pozbędziemy się nacjonalistycznych ciągot, to grozi nam zmarginalizowanie i oderwanie od głównego nurtu Kościoła powszechnego”. Jerzy Turowicz pisze do niego wtedy list z wyrazami akceptacji oraz z uznaniem za kolejny akt odwagi.

Władze zakonne zaś reagowały kolejnymi szykanami. Niechętni byli mu również niektórzy współbracia. Zostaje oddelegowany do pracy w przytułku dla starszych kobiet. Wisiała nad nim groźba wysłania na misję na tereny b. ZSRR. Przyjmował te decyzje z właściwą sobie pokorą. A i radością – wszak zawsze powtarzał, że Kościół powinien być otwarty dla najbiedniejszych. Bo zawsze krzyczał wielkim głosem, że Kościół ma być otwarty dla najbiedniejszych — tak w sensie duchowym, jak fizycznym. To on przecież domagał się —wywołując konsternację innych kapłanów — by w czasie zimowych mrozów świątynie pozostawiać otwartymi przez całą dobę, aby bezdomni mogli tam znaleźć nocleg.

Mówił więc z uśmiechem: „Próbuję jakoś doprowadzić te moje staruszki przez tę bramę do śmierci”.

*

Staszek potrafił iść pod prąd także w innych sprawach, nie wahając się wkraczać na tereny — wydawałoby się — ściśle polityczne. Ale i politykę widział zawsze przez jeden pryzmat — moralności i powinności Kościoła.

Dlatego choćby krytykował akcję militarną NATO w Kosowie: „Rozumiem, że nasi przywódcy polityczni wszelkiej maści, zauroczeni niedawnym sukcesem, jakim było przyjęcie Polski do NATO, nie mogą nie być za owym «deszczem ognistym», ale czy środki masowego przekazu muszą prawie jednogłośnie sekundować politykom? Radziłbym najpierw uruchomić wyobraźnię i starać się wczuć w sytuację ludzi, na których «deszcz» bomb spada”.

A gdy w początkach roku 2000 w Austrii powstawał rząd chadecko-faszystowski, nawoływał do protestu Kościołów europejskich: „Gdzie jest głos papieża, biskupów katolickich i katolickich gremiów, od których aż się roi w Europie?”.

To on, gdy w Polsce właściwie wszystkie media udzieliły poparcia wojnie w Iraku, pisał w kwietniu 2003 roku: „Nie myślę być wśród tych, którzy łączą się w solidarnej modlitwie z Polakami walczącymi u boku Amerykanów w Iraku. Chcę natomiast być z tymi, którzy w Iraku cierpią na skutek wojny”.

Wiele opinii ks. Musiała było chybionych. Ale nigdy nie można mu było zarzucić konformizmu. I tego trudno było nie podziwiać.

*

Dla nas Kadisz za księdza stał się początkiem nie planowanych z nim spotkań. Mówiliśmy o jego zakonie i jego Kościele — tym realnym i tym wyśnionym, o źródłach i przejawach antysemityzmu niektórych duchownych i wiernych, o kulisach negocjacji w sporze o krzyże. Równie zajmujące były jego opowieści o duchowym i intelektualnym dojrzewaniu chłopaka z małopolskiej wsi, który z czasem stał się przecież jednym z najbardziej znanych polskich duchownych.

Z tych długich rozmów zaczęła niespodziewanie powstawać książka, która okazała się ważna dla nas i… dla ks. Musiała. Odsyłając kolejne partie autoryzowanego tekstu, proponował następne etapy pracy.

Ale potem nagle się wycofał. Czy zadecydowały recenzje jego przyjaciół, którzy mówili, że tak poruszających zwierzeń dawno nie czytali? Atmosfera w zakonie, gdzie co rusz był nękany przez część przełożonych i współbraci? Gromy ze strony niektórych biskupów? Dość, że Staszek prosił, by się wstrzymać z wydaniem książki.

W grudniu 2003 roku ostatni raz rozmawialiśmy z nim na opłatku w „Tygodniku Powszechnym”. Żartowaliśmy: – Co z powinnością duchownego, by dawać świadectwo prawdzie?

– A może wspólnie napiszemy coś innego, co, chłopcy? – odpowiedział przepraszającym tonem.

– Ale już mamy książkę!

– Wiecie, jak jest – za taką mnie zniszczą. A dla mnie Kościół i zakon są wszystkim. Wydacie to po mojej śmierci.

Staszek, ksiądz Stanisław Musiał, zmarł niespodziewanie 5 marca 2004 roku.

Ale spełniło się Jego marzenie. Na cmentarzu Rakowickim modlitwy przy grobie prowadził kardynał Franciszek Macharski, lecz najbardziej przejmująco zabrzmiał kadisz, żydowska modlitwa, odśpiewana przez rabina.