PARTNER PROJEKTU:

kultura? Ani prawicowa, ani lewicowa. Ani wysoka, ani masowa. Po prostu – ciekawa.

DZISIAJ:

thumbnail Wehikuł czasu

Pamiętać – Witold Bereś z Aleksandrem Edelmanem o nieznanych opowiadaniach Marka Edelmana z okresu Zagłady

Witold Bereś
Wehikuł czasu Witold Bereś

,,Po usilnych prośbach po raz pierwszy z Marianem trafiam na Umschlagplatz. Cały tłum skamieniał, nikt się nie porusza, tulą się do siebie. To zaraz, to już ale Niemcom się nie spieszy, do czwartej brak jeszcze dwudziestu minut. Odebrali karabin od jakiego Ukraińca i celują w przeciwległe okna. Na czwartym piętrze siedzi na oknie dwoje dzieci, trzeba je ustrzelić, przecież to zaledwie czterysta metrów. Spierają się. Jedni mówią, że pięćset. Widocznie się pogodzili, bo jeden wchodzi na taboret, mierzy i strzela. Chłopiec spada. Tysiące oczu odprowadza go w tą ostatnią drogę. Nikt nie jęknął. Pewnie wszystkich, tak jak mnie, trochę za dołek złapało”.
(fragment jednego z opowiadań Edelmana)

Witold Bereś: – Mamy przed sobą zaginione i odnalezione, fragmenty wspomnień Marka Edelmana, przywódcy powstania w getcie warszawskim. I twego ojca. To – przy okazji – kawał wielkiej literatury. I tekst wiarygodny, bo pisany do szuflady, nie dla cenzury, a z miłości do żony, której je dedykuje.

Aż chciałoby się czytać niektórym Polakom te teksty od rana do wieczora. Może coś by w nich zmieniło się na lepsze?

Jak znaleźliście te zapiski?

ALEKSANDER EDELMAN: – Zupełnym przypadkiem. Większość dokumentów w naszym domu, w Łodzi, po śmierci ojca trafiła do innych ludzi. I kiedy tam się zjawiliśmy – dom był już pusty…

Ale coś tam zostało, jakieś papiery po mamie przeznaczone do wyrzucenia. I jedna z naszych przyjaciółek, która przyszła wraz z nami, nagle mówi: – Olek, chodź zobacz, tu są jakieś takie bloczki.

I patrzę na te bloczki, i widzę tytuł pierwszego: ,,Na Chłodnej”. I nagle mi się wszystko przypomina. Mówię do Ani: popatrz, pamiętam jak to pisał! Wcześniej tego nie pamiętałem, ale teraz mi się pamięć odblokowała, gdy zobaczyłem te bloczki. Ania na to: – A ja nie pamiętam… No tak, Ania jest młodsza ode mnie o pięć lat. Potem długo się zastanawialiśmy, czy to wydawać, aż wreszcie pokazaliśmy Basi Toruńczyk i Zeszytom Literackim.

WB: – Pierwszy raz przeczytaliście to w rękopisie. I co wtedy? Czy odnalazłeś ojca w tych opowiadaniach? Czy w ogóle były opowieści w domu o tamtym czasie?

– Nie, w domu się o tym nie rozmawiało, a wszystkie tego typu tematy były ucinane, abyśmy broń Boże nic nie usłyszeli. Na przykład nigdy nam nie pozwolono pojechać do Oświęcimia, mimo, że wysyłano do Oświęcimia całe szkoły.

Więc nie było rozmów w domu, nie było wiadome, że ojciec jest bohaterem. Nie – on był lekarzem bardzo intensywnie pracującym w szpitalu.

Nawet kiedy w 1945 roku ojciec wydał Getto walczy, była to książka schowana. Miałem dopiero trzynaście lat, gdy przypadkiem znalazłem ją myszkując za biblioteką.

Czy znałem tę historię? Trochę tak. Bo choć nic nie mówili, to czasami coś im się wymsknęło.

WB: – W tych wspomnieniach jest kilka wątków, te straszliwe opowieści są oczywiście najmocniejsze, ale mnie uderza literackość tego języka. Jak Tobie się to czytało?

– Po pierwsze czytało się źle, bo ojciec bardzo niewyraźnie pisał. Tak, niektóre z tych historii są bardzo mocne. Ale mnie najbardziej  uderzyło to, że on się czasami bał. Wcześniej mówiło się, że on się nie bał, że podejmował decyzje, że chronił ludzi. A nagle czytam i widać, że to jest normalny człowiek. I takiego człowieka znałem. Wtedy nie było jego biografów, nie było wyznawców, nie było nikogo. Od czasu do czasu było UB. I kiedy jeździliśmy 19 kwietnia, to pod pomnikiem nie było nikogo poza mną, ojcem i szarą, ubecką wołgą.

WB: – Marek pisze to mniej więcej na przełomie 67 i 68 roku, kiedy na fali antysemityzmu wyrzucają go ze szpitala. Więc ma trochę czasu. Jak ty pamiętasz tamten czas ?

– Było dla nas jasne, dlaczego nie miał pracy. Ale wtedy bardziej był problem tego, że mamie nie pozwolono zrobić habilitacji. Było jednak coś jeszcze niezwykłego: kiedy za pierwszym razem wyrzucali go z Akademii Medycznej, to cały zespół podał się do dymisji. To nie było częste – za mamą jednak cały zespół nie stanął. Potem jednak go wyrzucili drugi raz, gdy pracował w Wojskowej Akademii Medycznej. Już to, że chcieli go na tym WAM-ie, było dziwne. Ale co ciekawsze: któregoś dnia znowu go wyrzucili. Po prostu portier go nie wpuścił. I wtedy znowu cały zespół podał się do dymisji.

To było dramatyczne. I budujące.

Wtedy było tak, że zaczęli wyjeżdżać. Lecz najpierw przychodzili do nas. Tracili pracę dyrektorzy, redaktorzy, lekarze i nagle nasz dom się stał miejscem wsparcia dla ludzi, którzy mieli straszny dylemat: wyjechać czy zostać. Przychodzili do ojca, zamykali się z nim w pokoju i długo rozmawiali. A potem wychodzili i często płakali. I wyjeżdżali.

WB: – W czasach antysemickiej awantury zaczyna się związek Edelmana z Krakowem. Wtedy w Warszawie zostaje odrzucona jego pionierska i ważna praca habilitacyjna, a przyjaciele mu podpowiadają, aby bronił jej w Krakowie. Lecz choć tu zdecydowana większość rady naukowej pracę akceptuje, to jeden głos starcza, by ją odrzucić. Dopiero po latach UJ, pod koniec życia Marka Edelmana, przyznał mu doktorat honorowy.

– Tak, tu była pani profesor Kowalczykowa, bardzo porządna kobieta i to dzięki niej w ogóle doszło do tego, że Uniwersytet chciał, by ojciec bronił tu tę habilitację. To dla niego dużo znaczyło, chociaż wolał być lekarzem praktykiem. I Kowalczykowa bardzo się starała. I pamiętam telefony w tej sprawie i wreszcie telefon, że z Komitetu Centralnego przyszedł rozkaz, by odrzucić jego pracę. To było mocne przeżycie – dla nas wszystkich.

Cały czas było ważne to, że nasi rodzice byli normalni. Nie żyli w przeszłości, nie żyli wspomnieniami. Żyli tym, żeby leczyć ludzi, zwłaszcza tych umierających.

I szczerze mówiąc my, Ania i ja, interesowaliśmy ich mniej – bo nie byliśmy ciężko chorzy.

WB: – Tę książkę warto przeczytać nie tylko dla niezwykłej literackości, ale i rzetelności opracowania – biogramów, przypisów. Jak do tego doszło?

– W manuskrypcie było pełno imion i nazwisk, których nawet myśmy nie znali. Podpowiedziano mi, bym znalazł kogoś naukowego opracowania. I ślęcząc w Internecie znalazłem dr Martynę Rusiniak-Karwat, adiunkta w PAN-ie zajmującego się prasą Bundu, organizacji tak bliskiej memu ojcu. To ważne, bo w opowiadaniach jest wiele o tym, jak organizowali codzienny ruch oporu i wydawali nielegalne gazetki. To dlatego ojciec potem dobrze wiedział, jak organizować wydawanie podziemnej prasy „Solidarności” w stanie wojennym (śmiech).  

WB: – Jest tu i fascynująca opowieść o zaginionym archiwum Bundu…

Ludzie szukali archiwum, kopano w chińskiej ambasadzie, a to wszystko nieprawda, bo tu jest napisane do którego momentu ojciec zakopywał to archiwum i gdzie.

WB: O czym po raz pierwszy pomyślałeś czytając te zapiski?

Pomyślałem sobie, że to jest coś wyjątkowego, że to jest jego jedyne świadectwo niefiltrowane przez dziennikarzy. Bo każdy dziennikarz ma jakąś tezę. A na przykład Getto walczy to tylko taki suchy raport, a tu jest więcej jego samego.

Ale ważne jest i to, że jak od pierwszych dni okupacji trwał silny opór w dzielnicy żydowskiej, a później w getcie. To pokazuje niezwykłą skalę oporu przy równoczesnych straszliwych represjach.

WB: – Marek Edelman poświęcił całe życie na walkę o wolną Polskę. A kiedy Polska była już wolna, nadal surowo ją oceniał. Jakie przesłanie miałby dziś dla obecnego młodego pokolenia w Polsce?

– Wiem, czego nas – wszystkich – uczył. Żeby się nie bać. Po drugie: nie wolno zmieniać poglądów w zależności od tego, jaka jest władza. Po trzecie –demokracja nie jest dana na zawsze, a jeżeli się nie będzie o nią nieustannie walczyć, to łatwo ją stracić. I że zawsze trzeba być po stronie słabszego.

Ale co by dziś powiedział mój ojciec? Nie mam zielonego pojęcia. Myślę, że byłby rozczarowany tym, że walczyło się o tę Polskę od 1945 do 1989 roku, że była wolna dwadzieścia parę lat, a teraz bardzo wraca do zera, a Polacy śpiewają jakieś hitlerowskie piosenki i czczą Hitlera.

WB: – Ja wiem jedno: Marek Edelman pod koniec życia, nawet wtedy, kiedy siedział już na wózku, jechał pod pomnik Bohaterów Getta w dniu 19 kwietnia. I jestem przekonany, że dzisiaj byśmy go widzieli na czele nawet tej maleńkiej demonstracji stojącej przeciwko polskim nacjonalistom w dniu 11 listopada.