PARTNER PROJEKTU:

kultura? Ani prawicowa, ani lewicowa. Ani wysoka, ani masowa. Po prostu – ciekawa.

DZISIAJ:

thumbnail Myśl

POTRZEBNI NIEPOTRZEBNI: Do druku

Anna Petelenz
Myśl Anna Petelenz

– Duża rybka zjada małą rybkę, mała rybka mniejszą, a to, co się nie sprzeda, zniknie. Tak oto mansplaining nabrał damskiego głosu. – Dlatego właśnie gazety nie mogą istnieć. Wyginą jak dinozaury.
Słucham głosu, który ciepło i łagodnie wyjaśnia, co znajdzie się w jutrzejszych śmietnikach. Na stole między nami leży dzisiejszy dziennik, katalog z zabawkami i czytnik. Kończę kawę i zostaję z poczuciem, że cokolwiek się stanie, małe rybki przecież zawsze muszą istnieć.
Nawet w kapitalizmie.
Prawda?

*

Papier przetrwa wszystko. Tak było drzewiej, wczoraj i miało być jutro. Co napisane i wydrukowane, zostaje na zawsze. Tak miało być, prawda, pamiętniczku? Zapiski ze spacerów i obiadów zostają na wieki dla znudzonej potomności. Zostawiam ślady w notesach, zeszytach, drukowanych stronach. Bo wbrew delikatnej naturze papiery potrafią przetrwać wojny, emigracje i katastrofy. Pisanie do szuflady się nie liczy. Musi być druk. Internet jest okej, ale papier ma zapach. Szeleści. I jest na zawsze.

I przecież nie od wczoraj. To gazety przynosiły wieści z ostatniej chwili, a farba drukarska kształtowała charaktery, styl czy narodowe emocje. Tym musiało być przecież „Słowo” – gazeta, która w maju 1883 roku rozpoczęła druk Ogniem i mieczem Sienkiewicza. Jak pisze Zenon Kmiecik w „Roczniku Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego” w 1969 roku, pismo „w pierwszych latach istnienia nie przynosiło dochodu, a nawet było deficytowe”. Sienkiewicz-redaktor nie miał jeszcze AI i generatorów kontentu. Miał pióro i determinację, by namówić Kraszewskiego do współpracy: „Zyskanie sobie pióra Sz. Pana jest rzeczą pierwszorzędnej wagi, mogącą wpłynąć na cały przyszły los wydawnictwa”. A gdy teksty odbierał, dzielił się zachwytem: „Opis Sz. Pana jest tak wspaniały, między innymi wzniosły i surowy jak same góry”. Piszą do „Słowa” profesorowie, pisze Kraszewski, pisze Sienkiewicz, a Konstanty Przeździecki – z grupy wydawniczej – zbiera fundusze. Idzie ciężko, bo nadal zysków brak, choć „produkt” dobry. W 1884 roku łączą „Słowo” z dziennikiem „Echo” i walczą dalej. Gazetę ratuje wspomniana Trylogia. Na etapie druku Potopu chętnych do prenumeraty i zakupu jest więcej niż nakładu. Sukces!

*

Fioletowy most i Via Moravica. Zawsze. Bez nich nie ma wakacji, wypadów ani weekendów. Niedziałający MOP Mszana. Gorzyczki. Ostrawa. Ale tym razem Czechii będzie więcej. Jadę aż do Krumlova. Dojeżdżam wieczorem. W walizce mam zapas niedokończonych gazet. Nagle przypomina mi się „Miasto Kobiet” – znany krakowski magazyn, który w trakcie pandemii przeniósł działalność do sieci. Gazety w mojej walizce są piękne, mądre, papierowe. Dziś chyba nie zdążę, bo wołają mnie kręte uliczki. Wąskie na pół łokcia. Szum rzeki i potężny, dwupoziomowy zamek, który góruje nad maleńką, średniowieczną osadą. Miejsce spokoju i dobrobytu. Kilkaset lat dobrego życia zaowocowało nienaruszoną strukturą i architekturą, którą tu dziś – z trdelnikiem w ręce i aparatem – podziwiam. Na zamek wieczorem też można wejść. Przechadzam się otwartym dziedzińcem, spaceruję murami, na dole wije się Wełtawa. Miasteczko śpi. Tym samym spokojnym snem, który wypędził stąd Egona Schiele w 1911 roku. Rok później w okolicznej papierni zbudowano największą na świecie maszynę produkującą papier gazetowy. Fabryka, od XVI wieku, znajdowała się w Větřní – niewielkiej miejscowości kilka kilometrów od zamku. Nowoczesny przemysł i spokojne, mieszczańskie życie nie zaakceptowały knajpianego życia młodego Schielego, jeszcze młodszej Valerie Neuzil i bulwersujących rysunków artysty. Początkowa sympatia – wynikająca także z faktu, że z Krumlova pochodziła matka artysty – skończyła się wrogością, awanturami i wyprowadzką malarza. Czy pisano o tym w prasie?

Dziś nie czytam przy kawie. Gapię się na dachy zaglądające w okno. Piękne gazety patrzą zazdrośnie. Ciii, mamy czas. Lecę na spacer i trafiam do Egon Schiele Art Center przy Široká 71. Trdelniki pachną w okolicy, kolorowe magnesy wypatrują turystów. Wchodzę do niewielkiego budynku dawnej browarni, która przetrwała ponad 300 lat, aż do 1949 roku. Idę na piętro. Patrzą na mnie stwory. Zebra, koń, krowa? Wystające uszy, kopyta, dynamiczny ruch. Pstrokate kolory. Wystawa Artura Magrota i Alessandry Svatek to kolaże-obrazy stworzone z wydartych kawałków gazetek reklamowych. Widzę fragmenty opisów, cenówki, widzę zdjęcia jedzenia. Gazetki reklamowe należą dziś do najbardziej popularnej prasy. Twórców tych gazetek też nazywa się „redaktorami”, choć redagują głównie rzeczowniki w mianowniku wspierane przez wołaczowe „kup”. To jednak wciąż gazety. Kolorowe, papierowe, poczytne. Tu jeszcze artystycznie przetworzone.

Droga z Krumlova może być tylko jedna i rzecz jasna wiedzie przez Wiedeń. Surowy, wczesnowiosenny, betonowy. Miasto idealne, ale nawet tu padł w końcu „Wiener Zeitung”. Ponad 300-letnia gazeta ostatnie tchnienie wydała w czerwcu 2023 roku, gdy utraciła finansowanie z publikowania not prawnych. Wychodzę ze stacji Karlsplatz i od razu podchodzi do mnie starszy pan z „Augustinem”. To dwutygodnik o życiu społeczno-kulturalnym Wiednia pisany przez dziennikarzy-wolontariuszy. Sprzedają ją osoby wykluczone z tradycyjnego rynku pracy – w kryzysie bezdomności, z niepełnosprawnościami lub innymi utrudnieniami osobistymi. Gazetę kupują od wydawcy za niewiele ponad 1 euro. Sprzedają czytelnikom za niemal 3. Całość kwoty pozostaje u sprzedającego. Model działa od niemal 30 lat. Wysupłuję złote euro z kieszeni.

Dochodzi 18, więc się spieszę. Małe galerie nie pracują nocami. Mijam sklepy z suszonymi bukietami, bar z winem i sklep z luksusowymi ubrankami dla niemowląt. Pieniądze czasem znajdą się na wszystko. Docieram wreszcie do Georg Kargl Fine Arts Gallery przy Schleifmühlgasse na wystawę Mladena Bizumica. Na COPIA: Collection of Post-Industrial Arts nie ma nikogo oprócz mnie. Przyglądam się niewielkim kolażowym fotografiom wyeksponowanym przy planszach w intensywnych kolorach. Czerwony, zielony, granat. Czarny, żółty, czerwony, niebieski. Kolory druku. Pod kolorowymi płachtami dostrzegam ledwo widoczne stare gazety. Zaczepia mnie galerzystka. W wielkim płaszczu. Praca marzeń najwyraźniej nie uwzględnia ogrzewania, ale kobieta i tak z pasją opowiada o Bizumicu. Artysta nawiązuje nie tylko do historii druku, ale i… miejsca. Bo tu, proszę pani, była kiedyś drukarnia. Druckerei Guberner & Hierhammer. W sieci znajduję ich plakat z 1938 roku ze spektaklu Marionetten, a także cennik win z 1908 roku.

*

O gazetach znów myślę w sobotę. Z kawą i w fotelu. Szelest stron i ekranowa dostępność niemal wszystkich gazet na świecie. Przypomina mi się „Zadra” – pismo feministyczne, wydawane przez lata przez Fundację Efka. Padła, gdy zniknęły granty i prenumeraty uskuteczniane przez autorki tekstów. A czy istnieją jeszcze kawiarniane uchwyty na gazety? Stojaki z prasą? Kioski? Nowe tygodnie, plany i kalendarze w miękkich oprawach. Notesy. Hot dog, kawa i gazeta. Podróżną prasę pożegnałam, nie zdążyłam, a przecież już przyszły nowe.

Do rąk trafia mi niewielki kwartalnik społeczno-kulturalny „Wiadomości Wiśnickie”, a w nim wspomnienia mieszkańców, noty historyczne i bieżące wieści z Nowego Wiśnicza, Chronowa, Muchówki i kilku innych sąsiedzkich miejscowości. Samorządowa „Pod Lubogoszczą” wydawana w Mszanie Dolnej donosi o lokalnym jarmarku, recenzuje książki i przynosi wieści o usuwaniu azbestu. Przypomina mi się „Bluszcz” – kobiece, literackie pismo, które po ośmiu dekadach niebytu próbowało come backu. Bez długotrwałego sukcesu. Gazety nie mają łatwego życia. „New York Times” rok 2024 rozpoczął od pozwu wobec twórców Chatu GPT i innych platform AI. Jak się okazuje, miliony artykułów „NYT” zostały bezpłatnie użyte w procesie uczenia algorytmów i chatbotów. Teraz maszynowe bestie konkurują z własnym „nauczycielem”. Axel Springer w 2023 roku zapowiedział kolejny etap transformacji biznesu wydawniczego. Tylko sieć! Tylko sieć! Tylko sieć! Najdłużej przetrwają tabloidy. Łączę jednak kropki – internet? AI? Czy to będą gazety czy serwisy generowanego kontentu?

Rzucam okiem w stronę białego urządzonka, przy którym zawsze popijam kawę. Jestem już po porannej prasówce – Siri wie, jakich newsów chcę słuchać. Nie tracę czasu na nic zbędnego. Nie dociera do mnie nic ponad to, o co sama poproszę. Zna moje upodobania, zawsze przypomina o odnowieniu subskrypcji.

I wtedy mówię.

– Hej, Siri! Wygeneruj idealną gazetę. Taką, która się opłaca.

Siri myśli, a kiedy myśli, to z głośniczka wydobywa się dźwięk skrzypiącego śniegu. Sama tak wymyśliła, a mnie się to podoba. Po chwili na ekranie pojawiają się pierwsze obrazki. A melodyjna Siri opowiada mi świat:

„Na stronie z ofertą świeżości pojawia się headline z różaną markizą. Mak i ser to serce Wielkanocy – trzeba więc zarzucić claim w rodzaju „świeże jajka, w domu bajka”. Bo przecież nie ma świąt bez sernika, prawda? W tle daję jasny obrus, żonkile i rzeżuchę. Niech wszyscy poczują się jak w domu. Z boku małe farbki spożywcze. Do pisanek! I owszem, należy powiększyć pisankę. Już powiększam. I zająca. Nie tego. Ten ma za duże zęby. Namawiamy do zakupu spożywki, nie pasty do zębów. To znaczy nie na tej stronie. Dodam jeszcze dwie rekomendacje. Książkowe rzecz jasna. Poniżej krótka notka ze szczytu NATO, zmieści się, na pewno. Dodamy ramkę z chorągiewkami, żeby było wesoło. Na kolejnej stronie reklama salonu SPA. Obok zestaw garnków. Na każdym garnku po jednej zwrotce rymowanek. No bo to gazeta rodzinna, musi być coś dla dzieci! Dalej felieton znanej pisarki i wywiad z gwiazdorem. Oczywiście, że sponsorowany. A potem znowu lecimy ze świętami. Plastikowe pistolety na wodę. Obok zdjęcie z wojny. I depilator do nóg. Wyszczuplić nogę!!! Będzie się czytało. Dodaję mąkę, drożdże i rodzynki. I jeszcze więcej jajek!”.

Miękki głos pracuje powoli i konsekwentnie. Obrazki się powiększają, zmieniają, kolorują. Żaden grafik nie pracuje tak szybko. Siri teksty do swojej gazety też napisała sama. Zdjęcie z wojny też wymyśliła. I tak oto dostaję pdf z gazetą w kolorze beztroskiej trawy. Codzienność przetkaną słowami. Garnki z wierszami, płyn do naczyń obok nekrologu i zaczytane zające. Pastelowe kokardki przecinają szpalty krótkich tekstów. Nie więcej niż dwa tysiące znaków. Więcej i tak nikt nie czyta.