PARTNER PROJEKTU:

kultura? Ani prawicowa, ani lewicowa. Ani wysoka, ani masowa. Po prostu – ciekawa.

DZISIAJ:

thumbnail Spotkanie

ŚPIEWANIE Z KAZIMIERZEM W TLE

Witold Bereś
Spotkanie Witold Bereś

Rzeczywiście sporo z mej muzyki zaczyna się na Kazimierzu. Tak. Bardzo żyję tymi klimatami. Przede wszystkim jednak bardzo nie lubię szufladkowania muzyki, bo trudno jest ją określić dwoma słowami. Tak, są to tradycyjne utwory, folkowe. Choć niektóre z nich są pisane w latach dwudziestych, czyli są to normalne piosenki, tylko pisane w jidysz.

Witold Bereś: Pamiętasz pewien chłodnawy wieczór we wrześniu 2009 roku, skwer między Dzielną, Smoczą i Pawią na warszawskim Muranowie?

*

Magda Brudzińska: – Jak miała bym nie pamiętać? Wtedy zrobiliście z Baronem i Krzyśkiem Burnetką spektakl w otwartej przestrzeni według książki Marka Edelmana „I była miłość w getcie”. A ja z moimi chłopakami grałam i śpiewałam żydowską muzykę… Wieczór, chłodny dość, ale przyszło zaskakująco wielu ludzi, światła, nastrój, i na ekranach zdjęcia z getta i portrety Edelmana….

*

WB: – Tak, fragmenty jego książki czytał na przemian Mariusz Benoit i Tomek Schimscheiner. Zrobiliśmy to dlatego, że takie było życzenie, właściwie rozkaz Edelmana. On sam nie przyszedł, nie miał już sił (w trzy tygodnie później odszedł). Ale całego spektaklu wysłuchał dzięki transmisji on-line robionej z komórki… A potem przez ten sam telefon się z nami pożegnał, mówiąc, że więcej rozkazów już nie będzie. I kazał podziękować. Także „tej, co tak ładnie śpiewała”… To był mocny wieczór…

*

Później część tych utworów, które wówczas grałaś dla niego ukazała się na płycie „Colorovanka” wydanej przez Polskie Radio. Ale to była inna muzyka – i w nastroju, i w aranżacji.

*

A co się z Tobą działo później?

*

Po Colorovance wydałam jeszcze dwie płyty z muzyką aszkenazyjską – piękne połączenie tradycji z nowoczesnością. Dużo koncertuję z projektem etno-jazzowym, który bazuje na ludowej muzyce polskiej i europejskiej. Współpracuję z kilkoma teatrami, jestem też muzykiem sesyjnym i wciąż klasycznym instrumentalistą. W zeszłym roku zostałam zaproszona do projektu krakowskiej Akademii Muzycznej „4 Tango Seasons” z tangami Astora Piazzolli – bardzo interesujące doświadczenie, które zaowocowało współpracą z argentyńskimi muzykami.

*

WB: – Jak się twoje muzykowanie zaczęło?

*

To zaczęło się od tego, że najpierw grałam muzykę klezmerów tylko instrumentalnie, a potem przyszło mi do głowy: a dlaczegóż mam się ograniczać? Przecież mogę śpiewać. Jeśli się zajmujesz muzyką, to wiesz również i to, że ona jest jakoś umiejscowiona. Zaczęłam więc szperać. Najpierw znalazłam dużo tłumaczeń, zaczęłam śpiewać klezmerkę po polsku… Lecz to mi nie pasowało: ten język z tą melodyką w ogóle się nie zgadzały. Zaczęłam zatem śpiewać po angielsku – i też się nie zgadzało. Wtedy doszłam do wniosku – no to nie pozostaje mi nic innego jak jidysz. Skoro jidysz, to muszę się nauczyć tego jidysz, muszę zacząć więcej szukać. I znalazłam dużo ciekawych rzeczy.

*

Słówko wyjaśnienia. Śpiewam muzykę klezmerską, ale aszkenazyjską. Bo muzyka żydowska, którą ogólnie zwykliśmy nazywać klezmerską może być sefardyjska, gdzie się głównie śpiewa ladino jidysz. Może być też izraelska, czyli współczesna. I jest muzyka aszkenazyjska, która jest muzyką na przykład diaspory galicyjskiej.

*

Wiesz czemu naciskam na to precyzowanie pojęć? Bo to kultura, która odchodzi w niepamięć. I wrzucanie wszystkiego do jednego worka nie jest w porządku. Tak górnolotnie: interesuje mnie podtrzymywanie pamięci o czymś, czego już nie ma i nigdy nie będzie.

*

Zanim nauczyłam się dobrze mówić, potrafiłam już śpiewać.

*

Gdy miałam siedem lat, dostałam płytę z koncertem D-dur Czajkowskiego – do dziś to mój ulubiony koncert. Wtedy postanowiłam, że chcę grać na skrzypcach.

*

Rodzice, choć nie są muzykami, uwierzyli w muzyczne przeczucia córki. I faktycznie, dziś jestem zawodowym muzykiem. Moje muzyczne życie od zawsze było wielowątkowe.

*

Po drodze – ze dwie dekady temu… – grałam choćby z zespołami rockowymi czy punkowymi: Sirrah, Sid, Farben Lehre. Były to dość znane grupy: z Sirrah graliśmy na przykład przed Deep Purple, a Farben Lehre do dzisiaj jest gwiazdą ostrego punka.

*

W domu od zawsze słuchało się dużo różnej muzyki: Black Sabbath, Led Zeppelin i The Beatles stały na tej samej półce co Czajkowski, Brahms oraz Edyta Gepert i Czerwone Gitary.

*

WB: – Zaraz: ja się nie znam, ale czy to nie jest tak, że muzyka klasyczna wyklucza się z metalem? Warsztatowo, wokalnie? Osobowościowo?

*

– To nie tak, że po zmroku nagle zmieniałam się w kogoś innego. Po prostu nadal grałam na altówce ładne melodie, które do tego gatunku pasowały. Zawsze chodziło o coś, co miało być złamaniem konwencji. W tamtym czasie równocześnie grałam w punkowym bandzie, pracowałam w teatrze i Filharmonii Opolskiej oraz studiowałam ekonomię. Ale marzyłam o Akademii Muzycznej, a że marzenia trzeba spełniać, więc zdałam do krakowskiej Akademii.

*

WB: A przy okazji przyplątało się zwycięstwo w „Szansie na sukces”?

*

Tak. Zaśpiewałam, wspólnie z koleżanką Gosią, Grajmy sobie w zielone. Alibabki oszalały na naszym punkcie

*

Grajmy sobie w zielone, w te wszystkie…”. Alibabki oszalały na naszym punkcie i niespodziewanie, również dla producentki programu (śmiech), wygrałyśmy. W każdym razie – gdy przyjechałam na Akademię Muzyczną do Krakowa (nigdy nie był miastem moich marzeń), to się okazało, że jedyna dzielnica, w której mogę się zakochać to Kazimierz.

*

To było – i jest – moje miejsce. Tu mieszkam od lat piętnastu, w różnych miejscach, ale zawsze tu. Tu usłyszałam po raz pierwszy muzykę klezmerską na żywo: Kroke i Jascha Lieberman grali w knajpach na Szerokiej. Wow! – pomyślałam – jakie fajne! Połączenie klasycznego warsztatu z muzyką, nazwijmy ją folkową, ale w sumie – w przystępnej formie.

*

WB: – Jakiś obrazek z tamtego Kazimierza?

*

Oczywiście. Kilka. Jest (był, bo już go nie ma) taki budynek, który był moim ukochanym. Jak się przechodzi z ulicy Szerokiej uliczką Ciemną, żeby dojść do ulicy Jakuba, później do Placu Nowego – stał dokładnie za rogiem. Taki obskubany, odrapany dwupiętrowy budynek z samej cegły, który miał piękny, rzeźbiony, metalowy balkon. Ten balkon był absolutnie mega. Aż nie pasował: był cudny, fantastyczny. A wyglądał, jakby go ktoś dla zabawy przykleił do obskurnej kamienicy.

*

Kazimierz był wtedy miejscem, w którym naprawdę siedziała bohema krakowska. Ta inna bohema. Ja nigdy nie przylgnęłam do tej, która się kojarzy z Piwnicą pod Baranami. Ten  Kazimierz był mniej turystyczny, a bardziej artystyczny: ci poeci, aktorzy, muzycy, wiersze recytowane na stołach przy akompaniamencie fortepianu i altówki, to wszystko, co się tam działo o czwartej nad ranem. Do tego stragany na placu Nowym na których życie towarzyskie toczyło się przez cały rok, 24/7. I pub Singer, z maszynami do szycia na stołach, który dla mnie był odkryciem. Bo ja jestem knajpianym stworzeniem…

*

Oczywiście, że Kazimierz się zmienił, bo nie mógł się nie zmienić, ale wciąż dla mnie jest takim azylem. Gdzie możesz iść sobie, jak w Rzymie, na Trastevere, środkiem ulicy i samochód będzie jechał za tobą dwa na godzinę i nie zatrąbi, bo to jest właśnie Kazimierz. Idę do banku i mówię – dzień dobry pani Edytko. Pani Edyta mówi – dzień dobry pani Madziu i nawet nie chce ode mnie karty, bo zna wszystkie moje dane na pamięć. Idę na Plac Nowy gdzie pani Celinka od razu krzyczy – o dzień dobry pani Madziu, a co tam słychać? Wiesz, wchodzisz do mięsnego, rozmawiasz z panem z mięsnego. To jest takie miasto w mieście.

*

WB: – Do tego imprezowania Kazimierz nadal jest doskonały.

*

Dziś? Jest i nie jest. Ale wtedy był idealny. Do tej pory nie wiem, jakim cudem przetrwałam pierwszy rok studiów, zważywszy na to, że zdarzało mi się wychodzić o 6 rano z knajpy i iść prosto na zajęcia.

*

Wtedy właśnie ktoś zaproponował mi fuchę: – Słuchaj, nie zagrałabyś zastępstwa w klezmerskim bandzie, bo wyjeżdżam na miesiąc? Pomyślałam – jasne, przecież zawsze chciałam.

*

Więc trochę to był przypadek z tą klezmerką. Ale i nie do końca – bo jednak o graniu tej muzy marzyłam, gdy ją pierwszy raz usłyszałam.

*

WB – Czy Krakówek jest hermetyczny?

*

MB: – Kraków jest bardzo hermetyczny. Ogromnie.

*

Krakusy mówią, że to nieprawda (śmiech). Pozostali jednak wiedzą, że tutaj nie jest ważne kim jesteś, tylko skąd jesteś. A pytanie podstawowe brzmi: do którego liceum Pani chodziła w Krakowie? Odpowiadam, że nie, nie jestem z Krakowa. I widzę taką chmurę: – Hm, trudno… A głowę bym dał, że jesteś z Krakowa. No, nie szkodzi.

*

I jeszcze ten krakowski konserwatyzm…

*

Ale wiesz, jestem muzykiem. Więc od dziecka wiem, że zanim się wydobędzie jakikolwiek sensowny dźwięk z swojego instrumentu, to musi minąć mnóstwo czasu.

*

Jestem przyzwyczajona do tego, że nic nie dzieje się tak: pstryk!

*

Magda Brudzińska: altowiolistka, wokalistka, specjalistka prawa autorskiego, producentka projektów kulturalnych, menadżerka muzyczna. Absolwentka wydziału instrumentalnego Akademii Muzycznej w Krakowie oraz wydziału Prawa Własności Intelektualnej UJ. Od  ponad 20 lat występuje na scenie. Wykonuje muzykę klasyczną, rozrywkową i jazz.

*

Zajmuje się aranżacjami i produkcjami muzycznymi. Wokalna ścieżka jej kariery obejmuje występy na licznych festiwalach w Polsce i za granicą. Ma na swoim koncie  kilkanaście płyt, w tym cztery w roli producentki.

*

Ma też na swoim koncie współpracę z orkiestrami (Filharmonia w Opolu, Sinfonietta Cracovia, Luzern Sinfonic Orchestra…), liczne kursy mistrzowskie i projekty z zespołami kameralnymi. Zwyciężyła też w jednej z pierwszych edycji programu „Szansa na sukces”.

*

(zaktualizowany materiał na podst. wywiadu z 2018 roku)