Wyrób tałesów czyli dialog katolika z Żydami. Bracia starsi w wierze. Emocje i manowce
Ahaswer to biblijny król perski, który nadał Żydom przywileje. Ale to też imię mitycznego Żyda-Wiecznego Tułacza, skazanego na mękę niekończącej się wędrówki, gdyż – jak chce legenda średniowieczna – popędzał Chrystusa podczas drogi krzyżowej.
Ojciec Wiesław Dawidowski, teolog i wieloletni współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów przypomina powikłania wspólnego religijnego sąsiedztwa chrześcijaństwa i judaizmu, zwłaszcza w kontekście polskich uprzedzeń, ale i wielkiej pracy nad wzajemnym zrozumieniem, którą wykonał Jan Paweł II.
Dialog to niełatwa sprawa. Już samo pojęcie zaczerpnięte z pism myślicieli żydowskich jak Martina Bubera, później Levinasa, a rozpowszechnione w Polsce przez takich filozofów dialogu jak Tischner, Gadacz jest pojęciem nowym, dla wielu niejasnym i płynnym. Nawet w kręgach myślicieli żydowskich, na brzmienie tego słowa budzi się duży namysł. Bo do czego może klub ma prowadzić dialog skoro strony i tak nie zmienią swoich światopoglądów? Ponadto możliwe przecież, że ktoś wykorzysta moment spotkania, rozmowy, dialogu właśnie do przeciągnięcia interlokutora na swoją strony z uszczerbkiem dla jego tożsamości i wolności, do czego przecież ma prawo. Dlatego przeciwnicy dialogu wolą rozwiązania szybkie, łatwe, rodem z prawniczej teologii Tertuliana, a nie filozofii Platona i retorycznej teologii św. Augustyna. Nie wchodząc zatem w meandry filozofii dialogu wolę mówić o spotkaniu w drodze. Uważam bowiem, że uświadomienie sobie faktu, zmierzania wszystkich ludzi bez żadnego wyjątku, ku tej bramie którą nazywamy śmiercią pozwala spotykać Innego nie jako innego ale jako towarzysza drogi ku śmierci właśnie. Dodajmy drogi niełatwej, jakże często najeżonej niebezpieczeństwem utraty wiary w człowieka i Boga. Niemniej, prawdopodobnie nigdy bardziej ludzie się nie jednoczą, wyjąwszy oczywiści psychopatyczne wyjątki, jak wtedy gdy stają nad grobem.
Oczywiście można udawać, że na drodze ku rzeczom ostatecznym nie ma ludzi różniących się od nas. Można łudzić się zwidami zdolności stworzenia społeczeństw i państw zamkniętych, żyjących w ramach jednej tylko rasy, a nawet narodu. Można dowodzić dzielących ludzi różnic niemożliwych do obejścia lub zniwelowania, a co za tym idzie domagania się konieczności budowania murów, tworzenia zbiorów zamkniętych zamiast mostów. Można wreszcie żyć w iluzji stworzenia społeczeństwa myślącego „urawniłowką”, gdzie wszyscy są tacy sami, a jednostka zerem. Ale myśmy wszyscy już tam byli. Wiemy jak się skończyło myślenie mocne.
W polskim dialogu z judaizmem dochodzi jeszcze jedna przeszkoda. Spotkaniu katolików i Żydów, spotkaniu Polaków i Żydów towarzyszy onieśmielenie, może zakłopotanie. Onieśmielenie jest skutkiem dwóch tysięcy lata życia obok siebie ale paradoksalnie po obu stronach wielkiej przepaści, pogłębianej przez importowany czy zaszczepiony antysemityzm i poszerzonej przez doświadczenie doznanej krzywdy. Wyciągnięcie ku sobie rąk ponad przepaścią nie jest czynnością ani prostą, ani pozbawioną ryzyka. Ponadto, złe emocje wyzwolone w Polsce i za granicą ostatnio wiarą ustawodawców, że ustawa państwowa może określić to, co wolno, a czego nie wolno mówić stały się tą nieznośną siłą ciążenia, ciągnącą w przepaść ludzi w gruncie rzeczy bliskich sobie, a jednak dalece różnych i różniących się od siebie.
Trzeba jednak powiedzieć, że to nie tylko chrześcijanin i katolik ma problem z odpowiedzią na pytanie o zasadność dialogu międzyreligijnego. Tym samym dylematem żyją Żydzi, tym bardziej, że jak wiemy z historii, ich sąsiedztwo z chrześcijanami nie było słodkim doświadczeniem a często poniżeniem. Przytoczę jedynie „małe” upokorzenia takie jak chociażby łapanie w Wielki Piątek na krakowskim Kazimierzu Żyda, po to by jego głową tłuc o mur kościoła, jako zadość uczynienie za ukrzyżowanie Jezusa. Albo zmuszanie Żyda, by w Boże Ciało szedł przed Najświętszym Sakramentem obciążony wielkich kancjonałem, z którego księża śpiewali pobożne pieśni. Myślę o ciągnięciu Żyda za pejsy, bo wiadomo, że „oni” po to je właśnie hodują. Albo opowieści o krwi chrześcijańskich dzieci przetaczanej na macę. Ostatecznie to „Mośki”. Co ciekawego tych rewelacji nie usłyszałem nigdy z ust Żydów ale z ust katolików właśnie.
Więc jeśli myślimy spotkaniu i dialogu z Żydami to trzeba przypomnieć sobie o tej wielkiej ranie zadawanej owym wiecznym tułaczom. Ranie bezsensownej, ranie nigdy nie zabliźnionej, krwawiącej za każdym razem, gdy Żyd przypomina sobie swoją tożsamość i historię. Jan Paweł II w książce Przekroczyć próg nadziei powiedział, że „Żydzi są nadal narodem Wybranym”. Wyznał przy tym, że jeden z jego żydowskich przyjaciół skonstatował: „Szkoda tylko, że to wybraństwo tak wiele nas kosztuje”.
Otóż właśnie! Współczesny dialog z judaizmem to nie jest patrystyczny traktat Justyna Męczennika „ Dialog z Żydem Tryfonem”. Wchodząc w spotkanie z judaizmem trzeba dziś wielkiej empatii i wyjścia ponad myślenie o możliwości przypominaniu komuś własnych ran, po to by zobaczyć cudze. Trzeba wyleczyć siebie z tej swoistej choroby psychicznej, której na imię ksenofobia czyli tłumacząc dosłownie z greki: lęk przed obcym, lub w innym tłumaczeniu lęk przed gościem. Śmiem twierdzić, że ta choroba jest tak dalece nieuświadomiona, że może na nią zapaść każdy z nas, jeśli tylko nie posłucha rozumu ale emocji. Wiem, bo sam odkrywam w sobie te okropne pokłady manichejskiego postrzegania świata, z którego tak trudno było się wyrwać samemu św. Augustynowi. Rozum jednak podpowiada inne rozwiązanie. W imię zachowania własnej tożsamości, patrząc w kierunku Bramy Śmierci należy podjąć wysiłek walki z tym, co we mnie sprzeciwia się sercu Ewangelii, czego źródła znajdujemy przecież w Pięcioksięgu Mojżesza: nauce o przykazaniu miłości Boga i bliźniego, opowieści o Miłosiernym Samarytaninie, katolickiej hagadzie o św. Weronice, wbrew oprawcom i tłumowi, ocierającej chustą twarz Odrzuconego Skazańca.
Świat żydowski intrygował mnie odkąd usłyszałem słowa Jana Pawła II wypowiedziane w Oświęcimiu w 1979 r. przed tablicą ofiar Birkenau wykonaną w języku hebrajskim. Papież wtedy powiedział „Napis ten wywołuje wspomnienie narodu, którego synów i córki przeznaczono na całkowitą eksterminację. Naród ten początek swój bierze od Abrahama, który jest „ojcem wiary naszej” (por. Rz 4, 12), jak się wyraził Paweł z Tarsu. Ten to naród, który otrzymał od Boga Jahwe przykazanie „Nie zabijaj”, w szczególnej mierze doświadczył na sobie zabijania. Wobec tej tablicy nie wolno nikomu przejść obojętnie“. Słowa o Żydach, ginących w Auschwitz-Birkenau, wypowiedziane przez największy autorytet Kościoła, musiały chłopakowi wychowanemu w komunistycznej, post-Gomułkowskiej szkole wymyślonej przez niejakiego ministra Kuberskiego, wywrócić świat do góry nogami. Tym bardziej, że oficjalna komunistyczną narracja głosiła śmierć miliona Polaków w Oświęcimiu!
Potem doszły już inne słynne słowa papieża z Polski „o starszych braciach w wierze”. Ciekawe, że do dziś przeciwnicy tej tezy, walczą o uznanie, że papież powiedział wtedy „jakoby” a nie wyłącznie „jesteście”. Tymczasem papież później używał już tego określenia z coraz większą swobodą. Wyrażenie „starszy brat” może zrozumieć ktoś, kto rzeczywiście jest starszym bratem, bo na ogół los tego młodszego jest losem trudniejszym. W tym jednym przypadku jest jednak zupełnie na odwrót. Starsi bracia w wierze poprzez wieki byli pogardzani przez młodszych, odrzucani, gnębieni, gromieni, mimo młodsi bracia czytali tę samą prawie Biblię. I w niczym nie zmienia, że autorami pogromów byli najpierw Ukraińscy chrześcijańscy chłopi, niemieccy protestanci czy polscy albo słowaccy katolicy. „Ludzie ludziom zgotowali ten los, jak pisała autorka „Medalionów”.
Wreszcie usłyszałem słowa Jana Pawła II „kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm”. To dzisiaj brzmi niemal naturalnie. Piszę niemal, bo mimo XX lat obchodzenia dni judaizmu w Kościele Katolickim, co i rusz wylewa się w Internecie fala hejtu pod adresem Żydów i judaizmu właśnie. Gdy usłyszałem te słowa papieża zrozumiałem, że w młodości spotkałem Jezusa transcendentnego. Jezusa Słowo Wcielone Boga, Jezusa boską ideę, Jezusa wiary ale nie Jezusa historii. Nie spotkałem świata Jezusa. Mój Rubikon przekroczyłem czytając w liceum Romana Brandstattera „Jezusa z Nazaretu”, pożyczonego od na tamte czasy, dość odważnego gdyńskiego wikarego. Na kartach tych ksiąg odkryłem nie tylko piękno języka polskiego utrwalonego rylcem żydowskiego pisarza, nawróconego na chrześcijaństwo. Odkryłem tam żydowską duszę i świat Jezusa, uzmysławiającego rabinom, że Jego przesłanie, wcale nie jest nowe ale zakorzenione w Starym Testamencie staje się Dobrą Nowiną, dla gotowych ją przyjąć jako taką. Oczywiście, tamtego świata już nie ma. Ale judaizm nie ejst skansenem, co zrozumiałem gdy zamieszkałem w Krakowie i odwiedzałem moich przyjaciół mieszkających w kamienicy przy Paulińskiej 22. Na bocznej ścianie tego budynku, można było jeszcze w latach 80 podziwiać, napis po hebrajsku i polsku, głoszący Wyrób Tałesów! Mojego ówczesnego przełożonego, poprosiłem aby ze swojej pielgrzymki do Jerozolimy przywiózł mi autentyczny tałes. Przywiózł! A posiadanie tego tałesu w niczym nie zmąciło mojej chrześcijańskiej tożsamości. Wręcz przeciwnie. Ilekroć go dotykam, patrzę na niego, myślę o modlącym się Jezusie, zakładającym na siebie taki właśnie szal modlitewny.
Pewien Rabin z Tel Avivu zapytał mnie kiedyś, jak godzę nakaz Jezusa do głoszenia i nawracania świata, gdy spotykam spotykam się z Żydami. On jako Żyd, członek Narodu Wybranego wie, że jego powołanie to przekonać świat do uczczenia Jedynego Boga. Dlaczego zatem mam go nawracać, skoro i ja wyznaję tę samą filozofię. To był sprawdzian wiarygodności w dialogu. Otóż cytując klasyka „nie przyszedłem Pana nawracać”. Wybrzmiały wtedy słowa Jana Pawła II zapisane w encyklice o głoszeniu Ewangelii: tak samo jak wolność do wyznawania religii, istnieje wolność od religii. Bo Bóg dał człowiekowi aż taką wolność, że może one nawet Bogu powiedzieć: Nie! A poza tym, przecież my obaj należymy do najbardziej znienawidzonych klubów świata.
I już koniec. Jeśli dzisiaj dialog z Żydami, spotkanie z judaizmem i spotkanie Żydów z Polakami stanie się wyłącznie domeną polityków, grozi nam powrót do dawnych narracji, których się wszyscy wstydzimy. Politycy (mam na myśli ludzi każdej opcji politycznej, bez najmniejszego wyjątku) patrzą na słupki wyborcze. Mamią ludzi uczciwością swoich intencji, by gdy trzeba wziąć natychmiast udział w makiawelicznej grze o tron. Dlatego dzisiaj tak ważne jest, aby ludzie Kościoła mówili jasnym i czystym głosem, przywołując dziedzictwo św. Jana Pawła II, o którym sami Żydzi mówią, że zrobił dla nich więcej, niż wszyscy papieże razem wzięci. Dzisiaj bardziej niż wczoraj, jest ten właśnie czas.