kultura? Ani prawicowa, ani lewicowa. Ani wysoka, ani masowa. Po prostu – ciekawa.

DZISIAJ:

thumbnail Słowo

Z NAJWYŻSZEJ PÓŁKI: Kronika zamordowanego Krakowa

Krzysztof Burnetko
Słowo Krzysztof Burnetko

Fragmenty dzienników i pamiętników. Urywki wspomnień i prowadzonych po latach rozmów. Dokumenty i zarządzenia władz. Od 1 września 1939 do 19 stycznia 1945 roku. Dzień po dniu.
Spośród profesorów zatrzymanych w ramach Sonderaktion Krakau tych o pochodzeniu żydowskim odseparowano od polskich kolegów. Szybko się okazało, że w przeciwieństwie do Polaków nie mogą mieć nadziei na zwolnienie.

Do tego cytaty z ówczesnej prasy – tej wydawanej przez Niemców, „gadzinowej” oraz tej konspiracyjnej – zarówno polskiego podziemia, jak organizacji żydowskich. Nekrologi, ceny, ogłoszenia o imprezach kulturalnych, oferty handlowe. Archiwalne fotografie i plakaty.

Tu komentarz okazuje się zbyteczny. Bo fakty mówią wszystko. Zarówno o okupacyjnej codzienności Krakowa – zwłaszcza jego żydowskich obywateli, ale też ich polskich sąsiadów, jak i skali terroru i Zagłady – oraz o jej istocie. W tym o tym, co ostatnio znowu budzi w Polsce ostre spory – i demony.

Nie bez powodu swoje tyleż imponujące, co monumentalne dzieło Katarzyna Zimmerer nazwała „Kroniką zamordowanego świata”. Bo podtytuł „Żydzi w Krakowie w czasie okupacji niemieckiej” pełnić może jedynie role informacyjną i nie jest w stanie unieść tego, co książka ta w rzeczywistości opisuje. Wystarczy uzmysłowić sobie, że zginęła wtedy jedna czwarta mieszkańców miasta! Co więcej, po wojnie do Krakowa wróciło ledwie kilka tysięcy jego dawnych żydowskich obywateli, z których większość zresztą rychło wyjechała z Polski. Świat krakowskich Żydów praktycznie przestał istnieć.

Formuła precyzyjnego kalendarium pozwala bezlitośnie przedstawić fakty. Ot choćby informacja, że Niemcy nakazali oznaczyć Gwiazdą Dawida wszystkie żydowskie przedsiębiorstwa, sklepy, restauracje, kawiarnie itp. ledwie kilka godzin po wkroczeniu do Krakowa. Albo że choć początkowo każdemu mieszkańcowi przysługiwał kilogram cukru miesięcznie, to już w lutym 1940 r. racje te zmniejszono kierując się kryterium narodowościowym – Polacy mieli dostawać 300 g, a Żydzi 250 g, by we wrześniu… podwyższyć przydział dla Polaków znowu do kilograma i obniżyć Żydom do ledwie 30 g. Spośród  profesorów zatrzymanych w ramach Sonderaktion Krakau tych o pochodzeniu żydowskim odseparowano od polskich kolegów. Szybko się okazało, że w przeciwieństwie do Polaków nie mogą mieć nadziei na zwolnienie. Swoją wymowę ma również podsumowujące zdanie rozporządzenia określającego status Judenratów, czyli złożonych z samych Żydów rad, które miały administrować gminami, a potem gettami: „Żydzi i Żydówki winni być posłuszni poleceniom wydanym przez nią celem wykonania niemieckich zarządzeń”. Takich konkretów jest w „Kronice…” mnóstwo – a praktycznie każdy obala w proch coraz popularniejsze dywagacje, jakoby Żydzi przynajmniej na początku wojny nie mieli wcale gorzej niż Polacy, Judenraty były formą żydowskiej kolaboracji z okupantem itd.

Z kolei pojawiające się w „Kronice…” (najczęściej w formie cytatów z dzienników bądź relacji) opisy pojedynczych żydowskich losów mogą przerazić nawet tych, którzy o Zagładzie już co nieco przeczytali. A równocześnie pozbawiają złudzeń – choćby tyczących żywego nawet w warunkach okupacji rodzimego antysemityzmu czy też natury szmalcownictwa.

Wspomnienia te są jednak też świadectwem oporu i walki o zachowanie godności w najstraszniejszych nawet warunkach. I to nie tylko w przypadku obszernie zresztą potraktowanych przekazów tyczących żydowskich grup konspiracyjnych (tak się składa, że często korzystały one ze wsparcia polskiego podziemia lewicowego czy komunistycznego – co znowu przeczy obecnie lansowanej wersji wydarzeń). Bo buntem były przecież także starania o zachowanie przynajmniej pozorów normalnego życia sprzed wojny – chociażby przez udział w wydarzeniach kulturalnych czy zwyczajne spotkania towarzyskie. Do kiedy się dało oczywiście…

I jeszcze jedno: przejmujące wrażenie, na krakusach zwłaszcza, zrobić może również uświadomienie sobie, że był czas (od 1 maja 1940 roku), kiedy to żydowskim sąsiadom nie wolno było wejść na Rynek i chodzić po Plantach (z wyjątkiem odcinka pomiędzy hotelem Royal przy ul. św. Gertrudy a gmachem Poczty Głównej przy ul. Starowiślnej).

I że to tu, na ulicach i placach tego miasta, doszło do Zagłady.