PARTNER PROJEKTU:

kultura? Ani prawicowa, ani lewicowa. Ani wysoka, ani masowa. Po prostu – ciekawa.

DZISIAJ:

thumbnail Subiektywnie

A JEŚLI JUTRO ZAWYJĄ(SYRENY)?

Andrzej Zaręba
Subiektywnie Andrzej Zaręba

JEŚLI JUTRO ZAWYJĄ SYRENY… – to nie ruszajcie się z mieszkania! Rysunki i refleksje osobiste: Andrzej Zaręba Fot..: organizatorzy Czy trzeba myśleć o nadchodzącej wojnie? Pod patronatem ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza i prezydenta miasta Krakowa Aleksandra Miszalskiego w lipcu 2024 roku odbył się panel dyskusyjny prowadzony przez Kazimierza Barczyka na temat bezpieczeństwa obywateli w […]

PAWEL TOPOLSKI

JEŚLI JUTRO ZAWYJĄ SYRENY…

– to nie ruszajcie się z mieszkania!

Rysunki i refleksje osobiste: Andrzej Zaręba

Fot..: organizatorzy

Czy trzeba myśleć o nadchodzącej wojnie? Pod patronatem ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza i prezydenta miasta Krakowa Aleksandra Miszalskiego w lipcu 2024 roku odbył się panel dyskusyjny prowadzony przez Kazimierza Barczyka na temat bezpieczeństwa obywateli w przypadku potencjalnych zagrożeń, takich jak wojna, ale też klęski żywiołowe, ataki terrorystyczne, hybrydowe i cyberataki. Za stołem usiedli Jacek Bartosiak, Marek Budzisz, gen. Mieczysław Bieniek i gen. Edward Gruszka

Napięcie na płotach budowało się od tygodni. W ruch poszły plakaty- żółte, agresywne, kolażowe- w stylu radzieckiego konstruktywizmu lat dwudziestych. W tamtych czasach, gdy konstruktywizm święcił triumfy na salonach w Europie podnoszącej się z pożogi Wielkiej Wojny, czekano z niepokojem już na nową. Z pogruchotanej pociskami ziemi śmierć poszybowała w przestworza. W domach, kamienicach i czynszówkach wyglądano eskadr niszczycielskich wielomotorowców albo mruczących wielkich zeppelinów obładowanych bombami i zrzuty śmiertelnie trującego gazu. Maska pegaz w każdej sypialni. Maski pegaz dla ludzi, maski pegaz dla zwierząt pociągowych. Schrony i bombo odporne osiedla projektowali wtedy najlepsi architekci jak Le Corbusier, problemy rozśrodkowania ludności brano pod uwagę planując całe miasta od nowa. Wojna i jej propagowanie przez radio i w gazetach ilustrowanych było codziennością. Wojenny komunizm, początki faszyzmu, a potem wojna w Chinach. Masy pod bronią, masy pod bombami. I oto minęło ponad sto lat i my nie ruszając się z miejsca, wróciliśmy z podróży w czasie i stanęliśmy na tym samym przystanku. Wróg u bram! Polacy, nic się nie stało! W Rosji Putina zapanował już na dobre totalitaryzm, w powietrzu śmigają niedaleko stąd rakiety, więc i plakat odpowiedni do sytuacji. I mimo święta futbolu we Francji frekwencja na spotkaniu przekroczyła wszelkie oczekiwania. Na opowieści z przysposobienia obronnego przyszło – w piątkowy gorący wieczór, pierwszy dzień wakacji letnich- ponad 1500 osób, a znacznie więcej postanowiło utrzymywać z prelegentami kontakt cyfrowy. Dotychczas na zajęciach z przysposobienia obronnego przed wieloma laty w przypadku uderzenia jądrowego na okolice boiska szkolnego nakazywano nie wpadać w żadną panikę, tylko ułożyć się tyłem do źródła wybuchu. Kiedy poszliśmy na studia, to i za nami szło nasze Wojsko Polskie (wówczas „ludowe”). „Co emituje czołg?” pytał nas obywatel pułkownik – nie mogąc się zaś doczekać prawidłowej odpowiedzi, odpowiadał nam że to oczywiste bo „czołg emituje makieta”. I huczał z radości jak motor diesla przy zimowym rozruchu. I tak to szło. Kiedyś to było- wszyscy silni zwarci gotowi, ale to już minęło. Teraz trzeba wszystko z gruzów odwalać, jak nie przymierzając wielkopowierzchniowe gospodarstwa rolne, w skrócie pegeery. A teraz zwołano ten panel, na który zjechało się co niemiara słynnych panelistów, a wśród nich niezawodny pan Bartosiak Jacek (doktor jeszcze czy już nie). Bohater przyzwyczaił nas do tego że przyrządy optyczne ma nastawione daleko- na serce galaktyki, gdyż żyje w świecie ponowoczesnym, wirtualnym, pełnym autonomicznych dronów, rakiet marsjańskich i memów Elona Muska, dlatego można doznać dysonansu poznawczego, bo pan doktor jest w ubraniu tak konserwatywnie wyzywającym, że jakby wyszedł na scenę z  kultowego serialu „Na południe od Brazos” i zaczyna swoją opowieść od tego, że obrona cywilna oparta jest na kobietach. A tłum ani drgnie, doktor przedstawia za pomocą nieocenionego oldskulowego powerpointa z pilocikiem na guziczki staranne wykresy i opisy tego co właśnie powiedział. A my się spodziewamy, że za chwilę na nich się pokaże amazonka z łukiem refleksyjnym, albo Red Sonja z mieczem dwuręcznym, albo może nawet sama Calamity Jane z rewolwerem w ślicznej rączce. Ale nic z tego, na wykresach zamiast sylwetek długonogich panienek tylko granice państwowe i punkty, a także wzniosłe postulaty.

-Kobiety za to są na sali, i jest ich więcej niż mężczyzn – rzecze doktor. -Trzeba przyznać, że w zaistniałych warunkach ta spostrzegawczość ma swoją wymowę – wiadomo już, kogo wzrokiem łowi Pan Doktor podczas wystąpień publicznych. Potwierdza zwiezioną do Krakowa tezę, że to właśnie kobiety są dla obrony kraju najważniejsze. Dlaczego? Bo niewiasty opiekują się dziećmi. Te dzieci (obu płci, chyba że przyjmiemy zgubną dla cywilizacji lewicową opcję wielopłciowości) to przyszłość narodu, a obrona cywilna jest właśnie po to, żeby sobie taką przyszłość zapewnić. Bo wiadomo, że kto martwy i podbity przez sąsiada, ten przyszłość ma już za sobą samym. Tu Doktor powołał się na przykład RFN (tak rzekł, nie zmyślam). Nie przyznał też zbyt dużo punktów rozwiązaniom obrony cywilnej w PRL, choć przecież to właśnie w PRL powstało to pojęcie, a schrony budowano mozolnie i starannie. Na przykład cała Nowa Huta jest generalnie wskutek działalności budowlanej PZPR dość odporna na bomby, ale widocznie Doktor jeszcze do końca nie przemyślał jak ścisła była zależność wewnątrz państw Układu Warszawskiego.

Pan Doktor co dobre, to pochwali – co by nie mówić, wielkie wrażenie na tym strategiku XXI wieku robi ZSRR za Stalina. Głównie -jak wszystkich pasjonatów historii wojskowości- za stalowe szwadrony czołgów BT oraz zespoły desantowe Tuchaczewskiego (gdyby nie paranoja Wodza, to może by opanował szybkim desantem Berlin jeszcze w 1938 roku?), ale i solidną obronę cywilną, bo ta pokazała – wedle opinii Doktora – lwi pazur podczas obrony Leningradu! Wszystko to oraz entuzjazm ludności wziętej w karby, rozprowadzonej do kołchozów i umieszczonej w łagrach (trudno o tym nie wspomnieć, choć Doktor jakoś zapomniał), prowadziło Armię Czerwoną od „jednego sukcesu do drugiego sukcesu” (z Finlandią nie poszło dobrze, ale wiadomo- to Skandynawia- a więc posiada najlepszą na świecie obronę cywilną) , bo Leningrad nie dał sobie w kaszę nadmuchać, a obrona cywilna w mieście choć pod koniec to dosłownie pożerała siebie nawzajem, bo Stalin nie pozwolił im pod żadnym pozorem opuścić miasta. Ale o tym pan doktor już nie mówił. Niewiele refleksji usłyszeliśmy też w tym kontekście o wielkich Chinach i zagrożonym przez nie Tajwanie, nie mówiąc już o Japonii, choć byłoby chyba warto, bo tam kataklizm za kataklizmem – tsunami, trzęsienia ziemi i tak dalej – stwarza ludziom codziennie trudną rzeczywistość. Poza tym to przykład Japonii bliższy byłby nam niż Skandynawia w tym sensie, że społeczna struktura podobna. Rodzina tam ważniejsza niż system, a autorytet patriarchalny trzyma się silnie. I gdyby nie rozważna decyzja Mac Arthura, aby po klęsce imperium nie ruszać cesarza, to Japonia jako republika podzieliłaby się na tę „prawdziwą” i tę „kosmopolityczną” i z pomocą bratnich Chin i ZSRR  jej przedstawiciele pewnie prędzej czy później znowu skoczyliby sobie wzajem do oczu. Demokracja w Skandynawii (też monarchia) jest w przeciwieństwie do Polski tak silnie ugruntowana, że przyjęto tam nawet jako oczywisty model małżeństw jednopłciowych, nie tylko inkluzję (od dawna) kobiet do sił zbrojnych. Co zrobić, jeśli Skandynawia to obszar ukształtowany do spodu przez lewaków: podatki są wysokie, służba zdrowia jest dla wszystkich, podobnie jak ubezpieczenia społeczne, zaś w Helsinkach mieszkanie jest prawem, nie towarem (oficjalnie ogłoszono zamknięcie problemu bezdomności przekazując wykolejonym bezdomnym wyremontowane społecznie pustostany) czyli wszystko to, czym naprawdę nikt się u nas nie zajmuje, a co stwarza bardziej korzystne relacje społeczne. I ciekawe, że od tego trendu zdolność do obrony nie uległa zmniejszeniu, a nawet dzieje się na odwrót. Co zdumiewające: strategicy przyznali, że są w intensywnych studiach nad obroną cywilną już od kilku tygodni (wolelibyśmy, żeby od lat) i bardziej niż Szwecja kręci ich Szwajcaria. Cóż – tygryski to lubią najbardziej – tam każdy ma w szafie pistolet maszynowy i wojskowy hełm! A czym naprawdę różni się Szwajcaria od Polski – wystarczy otworzyć google maps i popatrzeć na mapę fizyczną państwa Helwetów. A potem porównać z Polską. Ale o ty m geograficznym detaliku (Alpy!)nasz nieoceniony Pan Doktor jakoś sobie zapomniał przypomnieć.

Po Doktorze wyszedł na scenę  pan Marek Budzisz, który opowiadał o tym, jak to świetnie się udaje połączyć w Skandynawii obywatelskie obowiązki i zadania stojące przed obrońcami granic. W Szwecji na przykład – czego w przeciągu kilku ostatnich miesięcy w ośrodku strategicznym dowiedzieli się fachowcy z ogólnie dostępnych broszur obrony cywilnej- można ściągnąć sobie poprzez aplikację książkę kucharską o zawartości 67 stron! Ideałem byłoby zapewne, gdyby taka książka była zrobiona z jadalnych komponentów, na przykład z pożywnej skrobii, która po ugotowaniu dawałaby w efekcie zaczyn smacznego rosołu.Na razie to tylko papier – można z niego robić skręty gdyby dowieźli tytoń. Pan Budzisz w zasadzie powtórzył to, co już rzekł wcześniej Pan Doktor- z tym że mniejszy nacisk kładąc na wiodącą rolę kobiet, matek, żon i kochanek, a większą na zapasy spiżarniowe – wody na przykład. Dobrze bowiem posiadać – wedle badań skandynawskich – zapasy wody pitnej dla każdego na siedem dni. Te siedem dni jak się okazuje wystarczy, aby doczekać odsieczy sił głównych NATO. Chodzi też o to, żeby ludność szukając owej wody (człowiek bez wody jest w zasadzie skazany na wymarcie) nie zablokowało dróg i mostów, bo to może zatrzymać kontrofensywę sił sojuszniczych i nadejście odsieczy idącej ze strawą w kotłach polowych. Na szczęście było i mądrzej. Kazimierz Barczyk – organizator spotkania – zaprosił do mikrofonu gen. Mieczysława Bieńka. Legenda pierwszej generalicji po wyjściu spod moskiewskiej kurateli, dowódca 6. Brygady powietrznodesantowej im. Sosabowskiego w Krakowie. Ale Bieniek to nie tylko praktyk, otrzaskany z wojną (i to nie poprzez media społecznościowe i lektury modnych analityków, a przez lata wojowania na misjach i ponad trzy tysiące skoków ze spadochronem!), ale i nieszablonowy teoretyk widzący więcej i dalej. Nic dziwnego, że zamiast monotonnego wykładu wystartował z dowcipem, który rozjaśnił chmurne nastroje po wystąpieniu Strategików. Generał – jak rzekł – tym różni się od kapitana, że zna sytuację generalnie, zaś kapitan kapitalnie. Generał kurtuazyjnie docenił przedmówców, ale jego krótki wykład dawał odpoczynek umysłom i strawę do przemyślenia. Mówił między innymi, że w Polsce procedury się nie przyjmują, tak jak na Podhalu nie przyjmuje się prawo budowlane. Możemy spędzić całe godziny na przedstawianiu rozwiązań skandynawskich czy niemieckich, co jednak nie zmieni faktu, że procedury – jak w wojsku – są ustalane właśnie po to, żeby mieć elementarne oparcieczynności w razie nadejścia zagrożenia. Tego nie da się zastąpić żadnym „patriotyzmem”, „moralnością”, czy oddaniem osobistym.

*

Co można rzec w podsumowaniu?

Po pierwsze koncepcja, którą mają zajmować się panowie z centrum p. Bartosiaka ujawnia kardynalne oderwanie od rzeczywistości. Bo jeśli – jak wszyscy prelegenci podkreślali dobitnie – najważniejsza jest spójność społeczna to raczej należałoby zacząć od niej, a nie od schronów i wody na siedem dni. A spójności tutaj w Polsce nie ma od dawna (tak z grubsza biorąc – z przerwami – od XVII wieku, warto też wspomnieć Norwida i jego definicję Polaka narodowego i społecznego) , zaś rządy panów Kaczyńskiego i Dudy pozostawiły po sobie niewyobrażalne szkody dla funkcjonowania państwa zagrożonego wojną. Także poprzez ostentacyjne, zuchwałe lekceważenie wszelkich norm, procedur i dobrych obyczajów (każdy ma takich konserwatystów na jakich sobie zasłuży, prawda?) Społeczeństwa wszędzie są podzielone wedle rozmaitych klasyfikacji, ale zamiast znajdować wspólne mianowniki nasi dyktatorzy in spe usiłowali mozolnie pogłębiać wszelkie różnice i prywatyzować państwo, aby wykluczyć zeń sporą część obywateli i zbudować tutaj na wzór Kazachstanu albo Kirgizji oligarchię kontrolującą rozbite do spodu społeczeństwo, sprowadzone do roli pariasa, mord zdradzieckich i elementu animalnego. Przypomnijmy choćby jak ta ogłaszana rzekoma atencja wobec kobiet do obrony ma się świetle jawnej pogardy wobec postulatów prawa do terminacji ciąży? Może tu jakieś zgrabne porównanie z Danią, Norwegią lub Szwecją? W zeszłorocznych wyborach parlamentarnych coś wreszcie drgnęło, ale warto zauważyć jak daleko zaszła budowa totalitarnej masy społecznej gotowej jedynie do uległego przyjęcia rozkazów z góry i wygodnie żyjącej pod kontrolą przywódców nie podlegających krytyce. To się właśnie ( w przeciwieństwie do osiągnięć na polu gospodarczym) naszym autorytarystom w dużej mierze powiodło i teraz oto mamy do czynienia ze społeczeństwem, które nawet w ramach rodzinnych obiadów skacze sobie do oczu, a ten wewnętrzny konflikt wzmacnia jeszcze bardziej fatalna w tej historii rola wielowiekowego organizmu o trwałej spójności czyli Kościoła. Dlaczego choćby w poszukiwaniu sposób obrony nikt nie wspomniał o możliwej roli parafii, szczególnie w gminach wiejskich i małych miastach, gdzie kościoły są jedynymi miejscami do jakich drogę zna każdy mieszkaniec? Czyż kościoły nie były używane w I wojnie światowej jako miejsca zastępujące powierzchnie szpitalne, a parafie udzielały schronienia uciekinierom? Nawet w zradykalizowanej przez lewicę republikańskiej Hiszpanii parafie baskijskie wspierały broniących się przed atakiem nacjonalistów demokratów. Debata pokazała z pewnością jedno – po latach przyszła wreszcie poważna refleksja.Wybudzono nas.

Ale oby ręka nasza nie pozostała w nocniku.