PIERWSZY DZIEŃ SIERPNIA
DECYZJA O POWSTANIU – SYMBOL POLSKIEJ GŁUPOTY Witold Bereś i Krzysztof Burnetko Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz-Wajdowa nigdy nie ukrywali krytycznego stosunku do decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. Nigdy też nie mówili o nim jako o cudownym czasie. Ale zawsze składali hołd żołnierzom i równie bohaterskim mieszkańcom. W książce „Andrzej i Krystyna. Późne obowiązki” (polecamy […]
DECYZJA O POWSTANIU – SYMBOL POLSKIEJ GŁUPOTY
Witold Bereś i Krzysztof Burnetko
Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz-Wajdowa nigdy nie ukrywali krytycznego stosunku do decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. Nigdy też nie mówili o nim jako o cudownym czasie. Ale zawsze składali hołd żołnierzom i równie bohaterskim mieszkańcom. W książce „Andrzej i Krystyna. Późne obowiązki” (polecamy na stronie www.austeria.pl oraz www.panaceumstudio.pl ) tak opowiadają o tym czasie:
– Czy panowie zauważyli, że wedle dzisiejszej narracji edukacyjnej mogłoby się właściwie wydawać, że Polacy powstanie warszawskie wygrali? – pani Krystyna mówi o tym z wielką goryczą.
To niezwykłe, jak bardzo silnie w całym życiu Wajdów obecne jest powstanie warszawskie: rozliczenie z nim, a także – jakkolwiek by to brzmiało – miłość do niego. A może raczej – niekłamany szacunek.
Czy to zresztą miałoby się wykluczać? Decyzje polityczne – a właściwie bezrozumne – które doprowadziły do wybuchu powstania, martyrologia Polaków, zwłaszcza cywilów, efekty społeczno-polityczne (gigantyczny uszczerbek, jakiego doznała polska inteligencja, odczuwalny tak silnie w powojennej Polsce), trudno nad tym przejść do porządku dziennego. Tak jak trudno nie opłakiwać daniny krwi.
Andrzej Wajda mówił:
– I właściwie już nikt nie wspomina o tragedii ludności cywilnej.
To dlatego w 2004 roku powstaje film dość nietypowy w dorobku reżysera – „Jan Nowak-Jeziorański. Kurier z Warszawy. 60 lat później 1944-2004”. Dokument będący przede wszystkim rejestracją rozmowy z Janem Nowakiem, prowadzonej – uwaga – bezpośrednio przez reżysera, który pokazuje się w kadrze, choć zwykle tego unikał.
To znak, że powstanie jest rzeczywiście osobistą sprawą Krystyny i Andrzeja.
Pierwsze pytanie i pierwsza odpowiedź, które padają w filmie, jednoznacznie określają stanowiska rozmówców – ich zaangażowanie i trzeźwość ich ocen.
„Andrzej Wajda: – Czterdzieści osiem lat temu zrobiłem film „Kanał”. Film Kanał pokazuje klęskę, całkowitą klęskę powstania – takie było nasze odczucie. Nas, młodych ludzi, którzy wyszliśmy z wojny – tak widzieliśmy powstanie warszawskie. Krótko mówiąc, odpowiedzmy sobie po sześćdziesięciu latach – czy powstanie warszawskie było wygrane, czy było przegrane?
Jan Nowak-Jeziorański: – Ja już wiedziałem z własnego doświadczenia, jeszcze sprzed wyjazdu do Londynu, że dowództwo AK i w ogóle dowództwo podziemia żyje w oderwaniu od rzeczywistości, jeżeli chodzi o stosunek aliantów. Już to odkryłem w Szwecji. Byłem tam, miałem dostęp do prasy angielskiej, i to był wstrząs nieprawdopodobny. Im się zdawało i nam wszystkim się zdawało, że Polska jest w centrum uwagi, jest pępkiem świata, że Anglicy są wpatrzeni w Polskę. (…) Społeczeństwo nie słuchało Radia Moskwa, słuchało Londynu. Prasa podziemna komunistyczna – kto by ją czytał w ogóle? Nikt by jej nie dotykał. Ale dowództwo zaczynało dzień od słuchania Radia Moskwa, radiostacji Związku Patriotów Polskich i od tej podziemnej literatury, którą produkowało PPR. Oni się bali tego, żeby swoim zachowaniem nie potwierdzić propagandy, że chcą stać z bronią u nogi, że nie chcą atakować Niemców. (…) Ten wzgląd miał ogromny wpływ na podejmowanie decyzji – obawa przed tym, że pokażemy swoim zachowaniem, że przeciwnik miał rację. Przed moim odlotem do Polski, z własnej zresztą inicjatywy, widziałem się ze wszystkimi decydentami polskimi – byłem u premiera, przyłączyłem się do świty generała Sosnkowskiego i z nim razem leciałem, w nadziei, że on mi przekaże wyraźny jakiś rozkaz, swoją jasną decyzję. Tu spotkał mnie ogromny zawód, bo wprawdzie rozmowa z generałem Sosnkowskim w Algierze była bardzo długa, ale była to analiza. Niezwykle inteligentna, wnikliwa analiza sytuacji bez jakichkolwiek rozkazów, bez jakiejkolwiek decyzji. Można było właściwie na podstawie tego, co ja usłyszałem, równie dobrze namawiać do powstania, jak też przestrzegać przed powstaniem. Tak że ja wyszedłem stamtąd bardzo zaniepokojony, że właściwie jestem zdany tylko na swoją własną ocenę i nie jestem tym, czym powinienem być. To znaczy tym posłańcem, wysłannikiem, emisariuszem, który przekazuje wyraźny rozkaz dobrze uzasadniony – nie było tego. Nie było tego także i u Mikołajczyka, który dzielił się swoimi informacjami bardzo obszernie. (…) Główną troską Mikołajczyka było to, żeby Polacy w kraju nie wyolbrzymiali możliwości pomocy zachodniej, bo on już sam nie miał żadnych złudzeń. Oni się po prostu bali podejmowania decyzji i odpowiedzialności, która by spadła. (…)
Postawa małżeństwa Wajdów nie dziwi – Krystyna Zachwatowicz była naocznym świadkiem walk.
Miała czternaście lat, gdy powstanie wybuchło. Krystyna, a właściwie Krysia, pseudonim „Czyżyk”, jeśli była przerażona, to tym, że nie posiada broni ani nie przeszła żadnych szkoleń z jej obsługiwania.
A do niniejszej książki powie:
– W dodatku wcale nie byłam odważna. Po prostu byłam głupia chyba, bo w ogóle nie myślałam o tym, co może mi się stać. A tak naprawdę, jak po powstaniu zamieszkaliśmy w Grodzisku Mazowieckim (siedem osób na dwóch materacach!), to nocą mama musiała ze mną chodzić do ubikacji na podwórku, bo się bałam ciemności.
Po latach okupacji, informacjach dochodzących z obozów koncentracyjnych i strasznej codzienności, w której tkwił naród, wola walki była bardzo silna. Młoda Krystyna, jak wszystkie dziewczęta, przeszła kurs sanitariuszki – nauczyła się robić zastrzyki, bandażować, udzielać pierwszej pomocy, ale dobrze zapamiętała uczucie przykrości i zawodu, że jest dla niej za wcześnie na noszenie broni. Przed powstaniem brała udział w akcji zaznaczania studni – dziewczęta w tajemnicy poszukiwały studni na podwórzach i zaznaczały je na planach dzielnic. Już w trakcie przygotowań do powstania było wiadomo, że przestaną działać wodociągi.
Zachwatowicz wspomina, że przez sześćdziesiąt trzy dni powstania pogoda była piękna i nie spadła ani jedna kropla deszczu. Z dnia na dzień robiło się jednak coraz bardziej niebezpiecznie. robiło się jednak coraz bardziej niebezpiecznie. Zabijać cywilów zaczęli tak zwani gołębiarze, którzy pochowani na strychach strzelali do przechodniów – trzeba było bardzo uważać, chodzić piwnicami i przez przekopane tunele. Zachwatowicz do dziś pamięta mapę tych podziemnych ulic. Przez całe powstanie rodzinie Zachwatowiczów udało się pozostać w mieszkaniu – dziewczęta, aby chronić się przed odłamkami szkła czy gruzów w trakcie bombardowań, spały pod fortepianem.
Mówi o swoich zadaniach w pierwszych dniach powstania:
– Najlepiej pamiętam patrole sanitarne. Na samym początku zostałam skierowana do patroli sanitarnych z punktu na Wilczej. Myśmy nosiły rannych na noszach, we cztery oczywiście. Wtedy dopiero się dowiedziałam, jak ciężki jest nieprzytomny człowiek, że jest dużo cięższy od człowieka, który jest przytomny. Jeden opatrunek osobisty wyniosłam z powstania, mam go do dziś. Miałyśmy apteczkę, miałyśmy wszystkie podstawowe rzeczy.
Roznosiła też „Biuletyn Informacyjny” do wyznaczonych miejsc – było to zadanie bardzo ważne i niebezpieczne. W trakcie jednej z wycieczek podziemnymi ulicami zatrzymał Krystynę młody chłopak i zadał pytanie, którym uratował jej życie: „Gdzie idziesz, dziewczynko?”. Krystyna odpowiedziała, że niesie gazetki. Okazało się, że za następną bramą są Niemcy, którzy właśnie zajęli narożny budynek. Dziewczyna w harcerskim stroju z gazetkami zostałaby natychmiast rozstrzelana.
Zachwatowicz nie pamięta momentu, w którym uformowała się Wojskowa Służba Społeczna, ale doskonale zapamiętała akcję zbierania mleka dla urodzonych podczas powstania dzieci, których matki albo zginęły, albo nie miały siły, by karmić. Potrzebna była do tego specjalna przepustka, zresztą wówczas nawet małe dzieci musiały mieć przy sobie dokument pozwalający na poruszanie się po terenie Warszawy-Południa. Pani Krystyna ze wzruszeniem oglądała po latach wystawę w Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie zawisł plakat nawołujący do akcji oddawania mleka.
– Chodziłyśmy przeważnie we trzy, bo trzeba było dźwigać worki. Chodziłyśmy po prostu po domach. Myślę, że przepustka była też dlatego, żeby uwiarygodnić naszą akcję. Prosiłyśmy o mleko w proszku, o odżywki, kaszkę mannę dla niemowląt, które się urodziły w czasie powstania albo trochę wcześniej. Myśmy to zbierały, to się nosiło na punkt, nie pamiętam w tej chwili gdzie, i to było potem rozdzielane dla maleńkich dzieci. W powstaniu to był wielki problem. Przecież nie było żadnych możliwości, Warszawa była kompletnie zamkniętym miastem. Poruszające było to, że nie pamiętam, byśmy się spotkały z jakąkolwiek odmową, z jakąkolwiek przykrością. Jeżeli była odmowa, ktoś mówił, że nie ma nic, to wiadomo było, że to nie jest kłamstwo. Dokładnie to pamiętam, że podczas całej akcji chodzenia, proszenia po domach, która trwała dłuższy czas, co najmniej dwa tygodnie, jeżeli nie więcej, nie było nigdy żadnej przykrości, nikt nas nie wyrzucił za drzwi, nikt w sposób nieprzyjemny nas nie potraktował. Ludzie dawali, co mogli dać.
A początek oczywiście był euforyczny: polskie flagi powiewające w Warszawie po pięciu potwornych latach, biało-czerwone opaski. To silne wspomnienie, jak sama przyznaje, mieszało się u niej z racjonalną oceną polskiego zrywu wolności.
– Gdy po kapitulacji powstania doszliśmy do Dworca Zachodniego, skąd Niemcy mieli nas wywieźć w nieznanym kierunku, powiedziałam do ojca, że powstanie było czymś wspaniałym – pierwszego sierpnia zobaczyliśmy polskie flagi – potem sześćdziesiąt trzy dni pełnej wolności. Ojciec na moje słowa zareagował bardzo ostro, dobrze to pamiętam. Powiedział, że rozkaz o rozpoczęciu powstania był największym błędem. Zginęły tysiące ludzi, zostało zniszczone miasto, bezcenne zbiory historyczne. To spowodowało we mnie rozdwojenie. Byłam czternastoletnią smarkulą, entuzjastycznie przyjmującą te dni wolności, ale ojciec miał inne spojrzenie, które teraz jest mi oczywiście bliższe.
Autorzy wraz z Krystyną Zachwatowicz-Wajdową. Fot. R Słuszniak / Muzeum Manggha