PARTNER PROJEKTU:

kultura? Ani prawicowa, ani lewicowa. Ani wysoka, ani masowa. Po prostu – ciekawa.

DZISIAJ:

thumbnail Smak życia

KSIĄŻKI DO (SAMODZIELNEGO) PISANIA

Witold Bereś
Smak życia Witold Bereś

KSIĄŻKA DO PISANIA. Nowy smak czytelnictwa.  Tekst: Witold Bereś  Co dziś czytać? A przede wszystkim – jak? Pod presją bitów i agresywnych form? W zalewie tytułów doskonałych czy choćby bardzo dobrych? Jak mieścić wielką treść w formach lepiej przystających do czasu pospiesznego, nerwowego, kurczącego się z każdym mgnieniem?  Jest pewna szansa na częściowe wyjście z […]

KSIĄŻKA DO PISANIA. Nowy smak czytelnictwa. 

Tekst: Witold Bereś 

Co dziś czytać? A przede wszystkim – jak? Pod presją bitów i agresywnych form? W zalewie tytułów doskonałych czy choćby bardzo dobrych? Jak mieścić wielką treść w formach lepiej przystających do czasu pospiesznego, nerwowego, kurczącego się z każdym mgnieniem? 

Jest pewna szansa na częściowe wyjście z tego pata.

Weź tę książkę najpierw do ręki.

Liber ad scribendum. Biblos graptea. Sefer lichtiva. I estetyczne logo. (A estetyka tej serii to rzecz ważna, kto wie czy nie decydująca. Jak pisze Agnieszka Taborska w jednym z tomów: „Jest tam na tyle pięknie, że prędzej czy później dopada człowieka melancholia”…).

Więc estetyczne logo z tekstem w łacinie, klasycznej grece i hebrajskim oznacza jedno – „Książka do czytania”.

Weź i od razu czujesz przywołanie czegoś niewyraźnego, niepoliczalnego. Tylko: jak ta książka ewokuje tę niekwantyfikowalność i idącą za nią melancholię? 

Czy może decyduje jej dotyk, szorstkość okładki budząca tęsknotę za prostotą i czystością formy? 

Na pewno ważny jest tytuł pojedynczego tomu. Już on osadza czytelnika w konkretnej przestrzeni mitotwórczej. A są tu przestrzenie wielkie i małe. 

Jest więc Tadeusz Kantor. Ale i Wajda. Szymborska. Leśmian. Penderecki. Sándor Márai (tak, wielki, Márai, mój ulubiony!). Jest powieść-nie-powieść Moniki Krajewskiej. Jest Arles. Budapeszt. Czapski. Finlandia. Ginczanka. Herbert. Holandia. Kazimierz Dolny. Kielce, ale i Lampedusa. Grecja, ale i Otwock. Korczak. Lublin. Lwów. Rzym. Paryż – lecz tylko surrealistów. Providence. Rabi Mosze Isserles. Siena. Szetejnie – wieś, w której urodził się Miłosz. Szwecja. Toskania. Jest Triest. Turowicz. Warszawa. Jerozolima i Kraków – oczywiście. Włochy. Wyspiański. Zagajewski.

Jest „Notes portugalski”, „Prowansalski”, „Barceloński”, „Amsterdamski”, „Andaluzyjski” i „Carnet Arlesiene”.

I jest Republika Kreciej Góry – miejsce osobne, nieistniejące, a jakże prawdziwe.

Jak nazwać wspólnotę, w której mieszczą się te tytuły? Agorą ducha? Przestrzenią spotkań śladów przeszłości z naszymi dzisiejszymi poszukiwaniami emocji i jednoczesnymi pragnieniami wyciszenia ich?

„Miejsca i ludzie” – mówi na to Wojciech Ornat, wydawca i twórca wydawnictwa Austeria, który serię tę uruchomił dziesięć lat temu. 

Ale przecież to więcej. Są tu i duchy, i powietrze, i emocje. Myśli i idee. Wreszcie miłość. Miłość nie ekstatyczna, euforyczna, oczywista, ale mocniejsza, bo kryjąca się w głębi naszych dusz i serc, gdzie drzemią marzenia o pięknie i spokoju.

*

Ale i to nie wystarczy za wytłumaczenie – są wszak przewodniki, i to najpiękniej wydawane.

Skąd zatem tak szybko pojawiające się przy tej serii uczucie nieokreśloności, tak chętnie, choć nie tak łatwo, budzone przez największą literaturę? Że mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie, kolibry przystawały nad kwiatem kapryfolium? Że są drobne, najpierwsze przyjemności, jak pierwszy łyk piwa, z orzeźwiającą i gorzką rozkoszą, jak u Philippe’a Delerma?

I – ten najsławniejszy – że proustowska magdalenka moczona w herbacie?

Na marginesie – moda się robi na owe książki-asocjacje. A to czekolada, a to herbaciarnia, a to smak porto tawny pitego o zmierzchu w ogrodzie. Tyle że jakże łatwo popaść w epatowanie tandetą i łatwym sentymentalizmem.

Jednak w tej książce taniego sentymentalizmu nie ma – głównie dlatego że … jej prawie nie ma. 

Bo jej autorem ma być czytelnik.

*

Możesz, mylnie, pomyśleć, że to po prostu notes. Książkowy, elegancki, z pomysłem – ale gadżet. Bo oto dwieście ponad stronic z rzadka zaczernionych minicytatem, krótkim opowiadaniem, spostrzeżeniem. Ilustracją wreszcie. Wszystko odwołuje się do tytułu. Ale… przeważają stronice puste, niezadrukowane. 

Tak – puste.

Więc nagle treść staje się tak cenna, że aż niespodziewana. Bpo ta książka dopiero szuka swego autora, kogoś, kto z nią poważnie portozmawia. Może to będziesz Ty?

I pojawia się niecierpliwość, pośpiech wręcz, gdy odwracasz kolejne owe puste stronice, byle tylko dotrzeć do tej kolejnej, już zadrukowanej. Ale jaka ta treść! Te drobne formy literackie przypominające swym brzmieniem japońskie haiku, choć opowiadają dosłownie o sprawach doskonale nam znanych.

A papier jest szorstki, w charakterystycznym kremowym odcieniu. On wręcz prowokuje do wykaligrafowania kilku własnych słów.

*

Osiemset lat temu w Czechach, w benedyktyńskim klasztorze w Podlažicach, nieznany skryba (legenda chce, że za konszachty z diabłem zamurowany w celi, by opisać wielkość klasztoru) pisze Księgę Jedną Zawierającą Wszystko.

Jest tu mozolnie spisywany przez dziesiątki lat tekst Starego i Nowego Testamentu. Jest wiele pozabiblijnych dodatków, wśród nich dzieła Józefa Flawiusza, „Kronika Czechów” Kosmasa oraz są traktaty medyczne. Ale i jest coś, co w Księdze Świętej by się nie mieściło – ni stąd, ni zowąd wpisany w wolne miejsce, między słowami, potężny wizerunek diabła.

Dopisanie do tekstu czegoś ważnego, a niekoniecznie pasującego, to praktyka popularna w klasztorach, gdzie choćby z racji braku papieru mnisi korzystali z dzieł innych, by tworzyć dzieła własne. Bo średniowieczna książka często powstawała między wierszami. Na marginesach. A włożył to potem na półkę kultury popularnej Umberto Eco w niezwykłym „Imieniu Róży”. 

Zresztą: jakże i dziś ciekawe są marginesy książek w czytelniach! Fora prawdziwe, niemoderowane przez adminów. Słowo dobre na Franza Kafkę i psioczenie na Stendhala. Dialogi między Ołówkiem Czarnym a Długopisem Czerwonym. Tysiące podkreśleń i wykrzykników, pozwalających czytelnikowi iść / nie iść po cudzych, zapomnianych śladach. Albo po własnych – by prześledzić swoją ewolucję intelektualną. 

Wspomniana już owa Republika Kreciej Góry to tom w jakimś sensie sztandarowy dla tej serii. Jego autorka Michele Root-Bernstein, amerykańska profesor teatrologii z Princeton, celnie zauważa: „Podróż przez kraj czy przez krainę umysłu – co to ma za znaczenie? Notuj rzeczy, które widzisz i których nie widzisz. Puste miejsca wypełniaj możliwościami. Szukaj natchnienia w najdoskonalszym świecie wyobraźni, podejmuj pełną głębi grę wędrowca, filozofa i artysty, który żyje w każdym z nas. Ciesz się wyobrażeniem własnego wymyślonego miejsca. Naszkicuj krajobraz, florę i faunę, deklarację własnego najintymniejszego domowego ogniska. Wyczaruj przygody. Załóż dziennik snów. Otwórz się na nową hipotezę lub wiersz, na swój nowy wynalazek, nowy wspaniały pomysł. Niech to będzie coś niezwykłego, coś zaczarowanego, coś, w co się da uwierzyć, coś twojego. Wytycz drogę wstecz i drogę naprzód. A potem narysuj mapę, która pozwoli ci tę trasę zapamiętać. No bo do czego jest książka do pisania?” 

*

Piękno tamtych, średniowiecznych ksiąg, z inicjałami, z rozplanowaniem tekstu, z mozolną pracą włożoną w ich powstanie uderza tak, jak piękno książki do pisania. A łączy oba typy owo miejsce na bazgroły, oddające stan twej duszy – nawet, jeśli to będzie Diabeł. : )

Bo najważniejsze zawsze dzieje się w tym, co nienazwane. To, co w pauzach. 

To daje oddech.

A najpełniejszy oddech daje dobra książka – na pewno ta z serii „Książka do pisania”.

Więcej: zerknij na You Tube –
https://youtu.be/zLVON9Yk-7Q

Witold Bereś